niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 5: Gdy pojawiłaś się Ty

Znów zrozumiałem, że
Dla kogoś warto starać się
Że przy kimś warto być
Ty, ocaliłaś mnie
Przestałem się bać
Zacząłem znów żyć
{muzyka}
~*~
- Sergio! - słyszę głos mojej siostry. Junior zasypiający na moich rękach szeroko otwiera oczy, a ja wzdycham głośno. Anna wpada do pokoju, a sądząc po moim wzroku zdaje sobie sprawę, że obudziła małego.
- Przepraszam. - mówi cicho ze skruchą w głosie. - Chciałam tylko powiedzieć, że zamówiłam sadzonki do ogrodu, a muszę wyjść. Na stole zostawiłam pieniądze. Kocham cię. - mówi szybko i posyła mi promienny uśmiech, po czym znika. Zaczynam znów cicho śpiewać kołysankę i kołysać Juniora. Od dwóch dni gorączkuje, lekarz mówił, że to nic poważnego, ale ja i tak bardzo się boję. Właśnie w takich chwilach do oczu zaczynają nachodzić mi łzy i mam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. W takich chwilach zaczynam sobie zdawać sprawę, że coś zrobiłem źle, że zawiodłem Pilar i to ona powinna tutaj ze mną być i opiekować się Juniorem. W takich chwilach wiem, że nie dam rady sam wychować syna. Kiedy po kilkunastu długich minutach Junior zasypia kładę go ostrożnie do łóżeczka i schodzę na dół. Ledwo siadam, a łzy już spływają mi po policzkach, a dłonie zaczynają się trząść. Próbuję złapać oddech, ale nie umiem. Serce, które podskoczyło mi do gardła sprawia, że nie mogę oddychać. Jest do cholery dwudziesty pierwszy wiek! Dlaczego akurat mnie Pilar musiała opuścić?! Dlaczego lekarze jej nie uratowali?! Ciąża przebiegała wręcz idealnie, nie było żadnych powodów do niepokoju. Odeszła tak po prostu, bez pożegnania. Zostawiła mnie samego. Połykam gorzkie łzy, który spływają mi wprost do ust. Nie mogę ich powstrzymać. Wycieram rękawem czerwone policzki, ale łzy nie chcą przestać spływać. Nie wiem co robić. Nagle przed oczami mam Pilar leżącą na kanapie. Ma na twarzy szeroki uśmiech, delikatnie dotyka brzucha.
- Sergio! Chodź szybko! - woła, a ja wybiegam z kuchni. Mam na sobie fartuch i jestem ubrudzony mąką. Pilar bierze moją rękę i kładzie na swoim brzuchu. Widzę na swojej twarzy zaskoczenie, ale i szczęście.
- Będzie z niego piłkarz. - mówię cicho i całuję ją w brzuch, a później w czoło. Wracam do kuchni, by dokończyć naleśniki. Byłem wtedy tak szczęśliwy. Nie zdawałem sobie sprawy co czeka mnie za kilak tygodni. Nie wiedziałem, że sam będę musiał wychowywać syna, że już nigdy nie zobaczę Pilar.
- Sergio... - słyszę nagle cichy głos, który wyrywa mnie z transu. Odwracam się i widzę stojącą w progu Cielo. W jej oczach widzę przerażenie, najprawdopodobniej wywołane moim widokiem. - Przepraszam, ja... - przełyka głośno ślinę nie odrywając ode mnie wzroku. - Dzwoniłam, ale nikt nie odpowiadał, więc weszłam. - dodaje jąkając się, a ja dopiero teraz zwracam uwagę na pudło, które trzyma w rękach.
- Nic się nie stało, wejdź. - mówię szybko przecierając oczy. Podchodzę do niej i odbieram pudło z sadzonkami.
- Chciałabym cię przeprosić. Zachowałam się okropnie, nie miałam pojęcia... - wyrzuca z siebie słowa, a ja tylko lekko się uśmiecham.
- Rozumiem. Ale to nie ty powinnaś przepraszać. Wtedy na lotnisku, ja... zachowałem się okropnie. Przepraszam. - odpowiadam i obserwuję jak na policzkach dziewczyny pojawiają się różowe rumieńce. Nagle z piętra dociera do moich uszu płacz Juniora. - Przepraszam, ale Junior jest chory i...
- Może mogę jakoś pomóc? - pyta spoglądając na schody. - Znam się trochę na dzieciach. - dodaje, a ja zapraszam ją na górę. Szybko biorę płaczącego malucha na ręce i zaczynam go kołysać.
- Mogę? - pyta, kiedy Junior nie chce przestać płakać. Kiwam głową, która zaczyna mnie boleć. Cielo ostrożnie bierze mojego syna na ręce i zaczyna z nim chodzić po pokoju. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że dziewczyna nuci pod nosem piosenkę, kołysankę, którą pierwszy raz słyszę. Siadam w fotelu i obserwuję. Junior, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w objęciach Cielo przestaje płakać. Po jakimś czasie kładzie go z powrotem do łóżeczka i odwraca się z moja stronę.
- Przykro mi. - szepce, a w jej oczach widzę żal i szczere współczucie. - Jesteś wspaniałym ojcem. - dodaje delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu. Odruchowo dotykam jej ręki i ściskam lekko.
- Czy... - jąkam się cicho. - Mogłabyś zostać? Junior jest chory i po prostu boję się zostać z nim sam. Moja siostra przeważnie...
- Jasne. - przerywa mi delikatnie się uśmiechając. - Idź odpocznij, ja zostanę. - dodaje. Ociągając się wstaję i przechodzę przez korytarz do sypialni. Ostatnie wypowiedziane przez nią słowo: ,,zostanę" niczym echo w mojej głowie powtarza się kilkaset razy. Tak bardzo pragnąłem usłyszeć to od Pilar, ale nie doczekałem się.
Gdy zobaczyłem Cielo na lotnisku nie spodziewałem się, że w ciągu kilku godzin stanie się dla mnie ważna. Nie wiedziałem, że by poczuć w sercu coś takiego wystarczy chwila, moment który zmienia całe życie. Kiedy Cielo jest w tamtym pokoju, razem z Juniorem czuje się... dziwnie. Jakby jakaś świadomość, obawa zagnieżdżona w moim sercu powoli się ulatniała. Mój syn jest bezpieczny. Wiem, że jak zacznie płakać, obudzi się Cielo będzie przy nim i dobrze się nim zajmie. Pierwszy raz od dawna może uda mi się przespać cztery godziny.
~*~
Boli mnie głowa, nie wiem co się dzieję, czuję się, jakbym wyszedł z własnego ciała i nie miał nad nim kontroli. Z mojego gardła wydobywa się dźwięk, jakiego wcześniej nawet nie słyszałem. Próbuję otworzyć oczy, ale powieki są opuchnięte i ciężkie.
- Sergio! - słyszę znajomy głos, ale nie mogę znów wejść do swojego ciała i nad nim zapanować. Nie mogę przestać krzyczeć. Nie wiem ile to wszystko trwa, może sekundy, może minuty, ale dla mnie jest to wieczność. Ten koszmar zaczyna ustawać dopiero, gdy czuję ciepło na nagich plecach, gdy słyszę cichą, znajomą melodię, która sprawiła, że Junior szybko zasnął. Powoli zaczynam wracać do siebie, ale wciąż się trzęsę.  Zdaję sobie sprawę, że ciepło, które czułem to obejmujące mnie ramiona Cielo, która przylgnęła do moich pleców. Klęczy na łóżku, trzyma mnie mocno i kołysze nucąc cicho kołysankę. Łzy spływają mi po twarzy, a policzki wręcz pieką. - Już wszystko dobrze. - mówi cicho i całuje mnie w czubek głowy, ale nie przestaje nucić. Wiem dlaczego krzyczałem. Wiem dlaczego teraz płaczę. Śniła mi się Pilar leżąca w łóżku szpitalnym. Obserwowałem jak wykrwawia się, nie mogłem nic zrobić! Serce wali mi jak młot, nie mogę do cholery przestać się trząść! Zaczynam głęboko oddychać wsłuchując się w bicie serca Cielo. Po chwili uspakajam się na tyle by coś powiedzieć.
- Ona już nie wróci... - wydaję z siebie jęk, a łzy znów zaczynają spływać po mojej twarzy. Cielo wciąż mnie mocno obejmuje i cicho nuci.
- Może nie wróci, ale możesz być pewien, że opiekuje się wami. - odpowiada przeczesując mi włosy. W tym momencie czuję się jak małe dziecko w objęciach matki, która pociesza je po upadku i zdartym kolanie.
~*~
Budzę się nad ranem pierwszy raz od dawna nie ze względu na płacz Juniora, ale przez promienie Słońca wpadające do sypialni. Schodząc po schodach słyszę śpiewającą Cielo, która zamieniła słowa piosenki Don Omara na coś w stylu: zjedz jeszcze troszkę, niejadku, za tatusia i koniec!
Uśmiech od razu pojawia się na moich ustach. Wchodzę do kuchni, opieram się o ścianę i obserwuję dziewczynę, która tańczy przy blacie zalewając kawę wodą i czekając aż tosty będą gotowe. Junior siedzi na swoim miejscu i klaszcze w ręce śmiejąc się. Jeszcze nigdy nie widziałem takich ogników w jego oczkach. Cielo odwraca się i zastyga w bezruchu widząc mnie. Na jej twarzy pojawiają się czerwone rumieńce.
- Widzę, że impreza beze mnie. - mówię uśmiechając się szeroko.
- Kawy? - pyta również się uśmiechając. Kiwam głową i biorę Juniora na ręce.
- Nie! Czekaj! On dopiero co... - woła szybko stając w miejscu, a ja czuję, że nagle na ramieniu zrobiło mi się dziwnie mokro i ciepło. -... zjadł. - dodaje zagryzając wargi, by powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem. Słyszę śmiech Juniora, który po chwili znów ląduje na swoim krzesełku. Czuję jak to, co przed chwilą było jeszcze w moim synu spływa mi po nagich plecach. 
- Smacznego. - mówi Cielo, która zagryza palec, by zachować spokój. Piorunuję ją wzrokiem i idę do łazienki by się umyć. Ale nie gniewam się na Juniora, za to, że mnie ,,oznakował" - w końcu jestem jego ojcem. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdy widzę jak się śmieje, klaszcze w ręce i przebiera nóżkami. A to wszystko dzięki dziewczynie poznanej na lotnisku, która uciekła przed ślubem.

Od autorki: No kurde, te rozdziały są coraz krótsze! ugh. Ale w przypadku tego, to wydaje mi się, że więcej nie potrzeba. Osobiście podoba mi się, jestem z niego bardzo zadowolona, ale czekam na Wasze opinie! Pragnę bardzo podziękować za komentarze pod poprzednim postem, są bardzo motywujące. Chcę także powiedzieć, że nie jest to moje ostatnie opowiadanie. Chciałam się rozstać z piłkarskimi opowiadaniami, ale po prostu nie umiem! Tutaj, na podstronie możecie zobaczyć co jeszcze planuję napisać. Mam nadzieję, że mimo tego wszystkiego uda mi się nauczyć na przyszłoroczna maturę! Pozdrawiam i do napisania, Laurel.

sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 4: Księżycowy

 Ona kochać chce,
bo po nocy nawet dla niej wstaje dzień.
Ona kochać chce,
księżycowy anioł, krucha tak jak szept.
{muzyka}
~*~
Siedzę na łóżku i chowam głowę w dłoniach próbując choć trochę uśmierzyć jej ból. Co się wczoraj działo? Nie miałem pojęcia. Wstaję i... upadam na ziemię.
- Ja pierdolę! - syczę sam do siebie zakrywając oczy przed blaskiem słońca, który wpada przez okno do mojego pokoju. Leżąc na podłodze słyszę kroki, a gdy otwieram jedno oko widzę bose stopy z pomalowanymi na czerwono paznokciami.
- Jezu! Nic ci nie jest?! - słyszę znajomy głos. Błog Jessici, mojej...znajomej.
- Co tutaj robisz? - warczę mrużąc oczy i podnosząc się do pozycji siedzącej. Oprócz głowy boli mnie szczęka. - Ktoś mi dał po mordzie?  - pytam delikatnie ruszając żuchwą. 
- Oczywiście nie pamiętasz. - mówi blondynka opierając się o ścianę, a jej głos w tej chwili jest najbardziej irytującą rzeczą na świecie. Powoli, chwiejąc się wstaję z twardych i zimnych paneli. - Byliśmy wczoraj umówieni, a ty zalałeś się w trupa i w nocy przyprowadziła cię jakaś dziewczyna. Chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Tak. Przestań mówić, bo boli mnie głowa. - syczę idąc w stronę kuchni. Jessica to znajoma której wydaje się, że to coś poważnego, a mi jak to rozwodnikowi zależy tylko na seksie. Sięgam do szafki z lekami, wyciągam aspirynę i zapijam ją wodą. - Kto mnie przyprowadził? - pytam dosłownie rzucając sie na kanapę. 
- Mówiła, że nazywa się Vittoria. - odpowiada siadając na fotelu. I w tym momencie przed czami mam twarz ślicznej dziewczyny z ciemnymi lokami, którą wczoraj poznałem. Szybko na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Spotkaliśmy się w autobusie, którym jechałem, bo oddałem samochód do mechanika. Pomogłem jej, bo nie miała biletu. Potem poszliśmy na kawę, oczywiście zrobiła to niechętnie. A później? Pamiętam jak się rozluźniła i poszliśmy do baru. No i film mi się urwał. Słyszę dźwięk komórki i z grymasem na twarzy wstaję z kanapy. Słysze telefon, ale nie mam pojęcia gdzie on jest. Zajebiście. Przeszukuję szybko kuchnię, biegnę do sypialni. W ostatniej chwili znajduje telefon pod poduszką.
- Słucham? - mówię beznamiętnym głosem siadając na łóżku.
- Dzień dobry. Pan Torres? 
- Tak, to ja. 
- Samochód jest już do odbioru. - oznajmia mi młody chłopak, który ledwo co przeszedł mutację.
- Dziękuję, do godziny po niego będę. - odpowiadam i rozłączam się. Wyciągam z szafki czyste ubrania i idę pod prysznic. Gdy pierwsze krople chłodnej wody spływają po moim ciele od razu czuje się lepiej, jednak mimo aspiryny głowa wciąż mnie boli. Ubieram się, zakładam okulary przeciwsłoneczne i nie zwracając uwagi na protestująca Jessicę wychodzę z domu trzaskając drzwiami. Przez całą drogę do salonu staram się sobie przypomnieć co później robiliśmy z Vittorią, ale nie mogę. Po prostu nie umiem.  Dochodząc do ostatniego skrzyżowania unoszę głowę, którą cały czas miałem pochyloną, by promienie słoneczne mnie nie drażniły. Pierwszą rzeczą jaką widzę jest burza czarnych loków. Dziewczyna idzie pochylona z telefonem w ręku nie zwalniając kroku. Spoglądam w lewo i zdaje sobie sprawę, że jest zielone światło dla pojazdów. Serce podskakuje mi do gardła i zaczynam biec.
- Stój! - krzyczę. Jakby w zwolnionym tempie widzę jak dziewczyna stawia stopę na pasach nie zdając sobie sprawy, że kilka metrów przed nią jedzie rozpędzony samochód. W ostatniej chwili łapię ją w pasie i rzucam się do tyłu. Serce wciąż bije mi jak oszalałe. Wpatruję się w dziewczynę leżącą na mojej klatce piersiowej. Słysze tylko trąbienie samochodu. 
- Vittoria. - mówię cicho podnosząc się na łokciach. Dziewczyna wpatruje się we mnie oszołomionym wzrokiem. Przełyka głośno ślinę i szybko staje na równe nogi. - Znów cię uratowałem. - dodaje uśmiechając się. Ku mojemu dziwieniu dziewczyna bez słowa odwraca się i idzie w drugą stronę. - Vittoria! - wołam i zaczynam biec za nią.
- Zostaw mnie! - syczy spoglądając jakby chciała mnie zabić.
- Nawet mi nie podziękujesz? - pytam unosząc brwi.
- Dziękuję. A teraz mnie zostaw. - odpowiada kładąc nacisk na ostatnie słowo. Biorę głęboki oddech i staję przed nią.
- O co ci chodzi? - pytam przechylając głowę. - Pamiętam z wczorajszej nocy tylko tyle, że poszliśmy się napić. Nic więcej nie wiem! Boli mnie głowa i szczęka i mam kaca i... po prostu... - mówię szybko rozkładając ręce.
- Boli cię szczęka bo dałam ci po gębie. - oznajmia beznamiętnym tonem. Spoglądam na nią z niedowierzaniem i zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Dlaczego? - jęczę przestępując z nogi na nogę. 
- Bo się do mnie dobierałeś. - odpowiada wymijając mnie. 
- Przepraszam! - wołam i znów do niej dobiegam. - Byłem pijany. Ale... w takim razie dlaczego odprowadziłaś mnie do domu?
- Miałam zostawić sławnego piłkarza w barze, zalanego w trupa z siną szczęką? - zapytała mrużąc oczy.
- Dziękuję, że mnie nie zostawiłaś i przepraszam za to co robiłem. Wybacz mi. - przepraszam składając dłonie jak do modlitwy. 
- Niech ci będzie, wybaczam ci. A teraz mnie zostaw. - syczy przez zaciśnięte zęby. 
- Vittoria no... - wzdycham z irytacją, ale nie ustępuje jej kroku. - Pójdźmy na obiad. Porozmawiamy, na trzeźwo. - uśmiecham się lekko mając nadzieję, że się zgodzi.
- Dlaczego miałabym iść z tobą na obiad? - pyta stając w miejscu. 
- Bo wisisz mi dwie kawy. A zamiast kawy możemy iść na obiad. Proszę, daj mi szansę. - proszę spoglądając jej prosto w oczy. 
- Dobrze. - odpowiada cicho zagryzając wargi i spuszczając głowę.
- Idę właśnie do mechanika po samochód. Możemy pojechać do każdej restauracji jaką sobie wybierzesz. Ja stawiam. - uśmiecham się znów mając nadzieję, że ona zrobi to samo.
- Ale to ja miałam stawiać. - w końcu udaje mi się dostrzec na jej twarzy cień uśmiechu.
- Ale to ja jestem dżentelmenem.
~*~
Po odebraniu samochodu pojechaliśmy z Vittorią do francuskiej restauracji na obrzeżach Mediolanu. O dziwo głowa przestała mnie boleć. Wychodzę z pojazdu, obchodzę maskę i otwieram drzwi od strony pasażera. Włoszka wysiada z samochodu i obdarowuje mnie ślicznym uśmiechem. Wchodzimy do restauracji "Saint Jackques" i zajmujemy miejsca przy stoliku obok okna. Nie mogę przestać patrzeć na jej śliczną twarz. Jej charakter, który zapewne ma odpychać mężczyzn mnie...wręcz przyciąga do niej. Kelnerka w czarnej, krótkiej sukience i fartuszku z logiem restauracji podaje nam karty i odchodzi, by po kilku minutach odebrać zamówienia. 
- Jeszcze raz przepraszam cię za to co wczoraj zrobiłem. Nie pamiętam tego. Nie byłem sobą. - mówię próbując dotknąć jej dłoni położonej na stoliku. Vittoria szybko ją odsuwa i zagryza usta. Bierze łyk wody i odchrząkuje. 
- Już ci wybaczyłam. - uśmiecha się lekko. Aż do podania posiłku nie zamieniamy ze sobą ani słowa. Pierwszy raz w życiu jem kurczaka w sosie z estragonu. Jest naprawdę pyszny. Chcąc skomentować potrawę unoszę wzrok na Vittorię. Dziewczyna siedzi sztywno wpatrując się przed siebie.
- Coś się stało? - pytam i odwracam się by zobaczyć na co patrzy.
- Nie po prostu... wydawało mi się, że znam tego mężczyznę... - odpowiada lekko się uśmiechając. Nie wiem jak ją rozgryźć. To nie jest tak, że muszę podnieść swoje ego zdobyciem jej. Co to to nie, od tego mam Jessicę. Ale Vittoria... jest w niej coś innego, coś co mnie intryguję. Tak, pociąga mnie fizycznie, ale o dziwo nie interesuje mnie to aktualnie jakoś bardzo. Chciałbym ją lepiej poznać, może sprawić, że będzie się szczerze uśmiechała.
~*~
- Słuchaj, mam do ciebie prośbę. - słyszę cichy głos Vittori, gdy wsiadam do samochodu.
- Tak? 
- Czy po drodze mógłbyś podjechać do dziekanatu? Musze odebrać jakieś papiery. - prosi mnie. 
- Jasne, nie ma sprawy. - uśmiecham się i zapalam auto. Dziewczyna podaje mi adres i ruszam w drogę. Po kilkunastu minutach parkuję samochód przed piękny, zabytkowym budynkiem uczelni.
- Będę za chwilę. - mówi i wychodzi z auta. Patrzę na nią kiedy szybko wbiega po schodach i znika za wielkimi wrotami. Dziwnie się czuję. Czyżbym był psychopatą, że zwracam uwagę na jej najmniejsze ruchy? Zaczynam się bać sam siebie. To chyba nie jest normalne. Nigdy się tak nie zachowywałem. Już widzę nagłówki gazet: ,,Hiszpański piłkarz, prześladowca morduje w lesie młodą studentkę". Śmieję się na głos z własnej głupoty. Po kilku minutach Vittoria wpada do samochodu z dużą, czarną teczką. Szeroko się uśmiecha i ma rumieńce na policzkach.
- Czemu jesteś taka ucieszona? - pytam uśmiechając się równie szeroko. 
- Moje prace zajęły pierwsze miejsce w konkursie międzynarodowym. - odpowiada, a w jej ciemnych oczach tańczą iskierki. Widzę ile pasja jej daje. Jest szczęśliwa. I to bardzo. 
- Gratulacje. - śmieję się patrząc na nią. Przez długi czas Vittoria nie przestaje się uśmiechać. Czy to nie dziwne, że żebym również stał się szczęśliwy wystarczy uśmiech drugiej osoby?
Włoszka podaje mi adres swojego mieszkania i ruszamy w drogę. Przez cały czas opowiada mi o swoim kierunku studiów, pracy i pasji. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo się zmieniła przez te kilkadziesiąt minut. Nie chcę się z nią rozstawać. Gdy jest uśmiechnięta, ja również jestem. Serce bije mi szybciej, kiedy słyszę jej śmiech. 
- Dziękuję za dzisiaj. - mówi odpinając pasy. Nie chcę jej wypuszczać z tego samochodu! - Do zobaczenia. - uśmiecha się i wychodzi. 
- Vittoria, zaczekaj! - wołam szybko również wysiadając z samochodu. Nie wiem, co chcę jej powiedzieć, ale muszę jeszcze na nią spojrzeć. Ostatni raz. Muszę. 
- Tak? - staje w miejscu i odwraca się. Uśmiech od dawna nie schodzi z jej twarzy. Nie umiem nic wymyślić, by ją zatrzymać.
- Do zobaczenia. - mówię w końcu. Vittoria macha mi lekko, po czym odchodzi zostawiając mnie samego.

Od autorki: Przedstawiam Wam już czwarty rozdział. Osobiście jestem z niego zadowolona. Bardzo, ale to bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim postem, jesteście wspaniałe <3 Zapraszam również na trzeci rozdział na entre-los-mundos. Zostaje mi tylko prosić o komentarze i czekać na Wasze opnie. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 3: Tyle chciałem Ci dać

Bo ja bez Ciebie zginę
Bo ja bez Ciebie nawet nie wiem jak żyć
Sto lat być może minie
Nim spotkam Cię znów
Proszę Cię... , błagam wróć.
~*~
Pogoda w Indiach nie różniła się bardzo od Madrytu, ale od razu poczułem różnicę. Zmieniło się ciśnienie i duchota, która panowała w New Delhi zmieniła się w lekki, przyjemny wietrzyk. Nie wytrzymałbym tam kolejnego tygodnia, więc postanowiłem wrócić szybciej. Stęskniłem się za Juniorem, była to nasza pierwsza i na długi czas ostatnia rozłąka. Siedząc w taksówce staram się nie myśleć o tym, co zrobiłem zaledwie kilka minut temu. Nie rozumiem samego siebie, ale przez te kilka godzin bardzo polubiłem tę dziewczynę. Ma poczucie humoru, dystans do siebie i jest buntowniczką. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Ale nie usprawiedliwia to tego, co zrobiłem. Zwierzyła mi się, a ja ją wykorzystałem. Czuję się okropnie, ale... nie mogłem się powstrzymać. Za każdym razem, gdy spoglądałem w jej piękne oczy miałem wrażenie, że znam ją całe życie. Nie mogłem się powstrzymać przed dotknięciem jej pełnych, zmysłowych ust. 
Taksówkarz zatrzymuje samochód, płacę mu i wysiadam z bagażem idąc, a raczej biegnąc w stronę domu. Tak bardzo stęskniłem się za Juniorem! Wchodząc do domu rzucam torbę na schody i pędzę w stronę kuchni, z której czuję zapach ciepłego obiadu.
- Cześć, słońce! - mówię z szerokim uśmiechem na twarzy i wyciągam Juniora z krzesełka. Jak dobrze mieć go znów przy sobie, trzymać go w ramionach.
- Sergio, co ty tutaj robisz?! - słyszę głos mojej siostry, Anny. Staje przede mną z nożem w ręku, którym przed chwilą kroiła sałatkę. 
- Przepraszam, ale nie dałbym rady wytrzymać tam kolejnego tygodnia. Indie to piękny kraj i dziękuję, że wysłaliście mnie na te krótkie wakacje, ale za bardzo tęskniłem. - odpowiadam i całują ją w czoło. Anna jest młodsza ode mnie o cztery lata, ale mamy wręcz identyczne charaktery. Oboje jesteśmy zawzięci i uparci jak osły, ale dalibyśmy się za siebie pokroić. 
- Wiem, rozumiem. Ale te wakacje miały być dla ciebie chwilą wytchnienia. - szepcze kładąc dłoń na moje ramię. Lekko się uśmiecha, po czym wraca do krojenia sałatki. 
- Uwierz mi, czuję się już lepiej. - zapewniam ją i idę z Juniorem do salonu, gdzie na kocyku są porozrzucane jego zabawki. Siadam z nim na ziemi, sięgam po grzechotkę. I wzrok ląduje na fotografii mojej narzeczonej, która wisi nad kominkiem. Powinienem raczej powiedzieć byłej narzeczonej. Pilar zmarła rok temu, przy porodzie. Dzień wcześniej byliśmy szczęśliwi, skończyliśmy urządzać pokoik dla Juniora, a kilkanaście godzin później jej już nie było. Zostałem sam z niemowlakiem. Mój świat się zawalił. Kochałem ją całym sercem i nie wyobrażałem sobie życia bez Pilar. To ona zajmowała się domem, gdy miałem mecz czy trening. To ona przez ostatnie miesiące czytała książki o dzieciach, nie ja. Wysłano mnie do pustego domu z kilkudniowym, płaczącym dzieckiem. Nawet nie wiedziałem jak go trzymać! Pierwsze dni pamiętam jak przez mgłę. Musiałem wyprosić trenera o kilka dni wolnych, wstawałem co godzinę i robiłem Juniorowi mleko. Biegałem z nim po całym domu gdy miał kolki, przewijałem do chwilę. A gdy zasypiał siadałem przy oknie, spoglądałem w niebo i płakałem z bezsilności. Z każdą chwilą, w której myślałem o Pilar moje serce rozpadało się ponownie na miliony kawałeczków. Po kilku dniach byłem u kresu wytrzymałości. Junior płakał coraz bardziej, nie miałem chwili dla siebie, byłem wyczerpany. Gdy już myślałem, że nie dam rady, zjawiła się Anna. Specjalnie wzięła rok przerwy na studiach i przyjechała do mnie. Była i wciąż jest moim aniołem. Junior ma już prawie roczek, zaczyna chodzić, wróciłem do dobrej formy, za dwa miesiące Anna musi wrócić na uczelnie, ale obiecała, że będzie często wpadać i zawsze mogę do niej zadzwonić. Rodzice też są u mnie stałymi gośćmi, spędzają z wnukiem tyle czasu ile mogą. Wszystko zaczyna się układać. Pogodziłem się ze stratą Pilar, ale oczywiście wciąż za nią tęsknie. Najbardziej gdy Junior zaczyna płakać, gdy się nie wysypiam, gdy nie wiem co robić...
- Opowiadaj, jak było? - uśmiecha się Anna siadając w fotelu i sięgając po ciastko ze stolika. 
- Spanie do dziewiątej, basen, zwiedzanie... Indie są przepiękne, ale jest to oczywiście kraj skrajności. Albo jesteś bogaczem czy gwiazdą filmową, albo mieszkasz w małej klitce i nie masz co jeść... - odpowiadam przypominając sobie wszystko co widziałem.
- Poznałeś kogoś? - śmiesznie porusza brwiami i opiera łokcie na kolanach czekając na odpowiedź.
- Można tak powiedzieć... - wzruszam ramionami. Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic, okłamywanie jej nie miałoby sensu, bo i tak prędzej czy później o wszystkim by się dowiedziała.
- Mów dalej... - unosi brew uśmiechając się półgębkiem.
- Na lotnisku poznałem pewną dziewczynę, która uciekała przed rodziną, która zmusiła ją do ślubu. - odpowiadam, a Anna parska cichym śmiechem.
- Faaajnie. - odpowiada, po czym wstaje i idzie w kuchni. Wracam do zabawy z Juniorem. Tak bardzo stęskniłem się za tym szkrabem! Za jego ciemnymi włoskami, które odziedziczył po mamie i moimi brązowymi oczami. - Chodźcie jeść! - woła Anna. - Za chwilę powinien przyjść Cristiano z Juniorem. Nie wiedziałam, że przyjedziesz więc ich zaprosiłam. Mam nadzieję, że nie jesteś zły. - dodała.
- Nie, no co ty. - uśmiecham się biorąc Juniora na ręce. Idę do kuchni, wkładam go do krzesełka i podaję mu jedzenie. Po chwili słyszę dzwonek do drzwi. - Ja otworzę. - oznajmiam i wstaję od stołu.
- Sergio?! Już wróciłeś? - pyta zdziwiony Cristiano, ale na jego twarzy szybko pojawia się szczery uśmiech. Ściskam go na powitanie, tak samo Juniora i zapraszam ich do środka. 
~*~
Po obiedzie usiedliśmy przed telewizorem, wypiliśmy kawę. Wszystko było po prostu normalne i pierwszy raz od dłuższego czasu byłem naprawdę szczęśliwy. Pod wieczór Cristiano i Junior pożegnali się, a ja wziąłem Juniora do pokoju by zasnął. Pierwszy raz zrobił to bez marudzenia i płaczu. Zaskoczył mnie. Widać, że syn Cristiano nieźle go wymęczył. Bardzo się cieszę, że mimo takiej różnicy umieją się razem bawić.
- Dziękuję za wszystko, najukochańsza siostrzyczko na świecie. - śmieję się schodząc do salonu. Anna siedzi przed telewizorem z pilotem w ręku oglądając odcinek jednej ze swoich ukochanych telenoweli. Ściskam ją nachylając się nad oparciem kanapy i całuję w policzek.
- Nie podlizuj się, Sergio. Czego chcesz? - pyta unosząc brew.
- Chcę pojechać na cmentarz, popilnujesz małego?
- Jasne. Pozdrów Pilar ode mnie. - uśmiecha się lekko. Nigdy jej nie lubiła, ale doskonale wie ile dla mnie znaczyła i nie okazywała tego. Wspiera mnie w najtrudniejszych chwilach.
Biorę kluczyki do auta i wychodzę z domu. Z nieba zaczynają spadać pierwsze krople deszczu. Zakładam skórzaną, czarną kurtkę na głowę i biegnę do samochodu. Mimo późnej godziny mam nadzieję, że pobliska kwiaciarnia jest jeszcze otwarta. Po kilku minutach parkuję przed nią i wychodzę z samochodu. Na tabliczce wiszącej na drzwiach pisze, że jest otwarta do dwudziestej. Spoglądam na zegarek. Dziesięć minut po, ale widzę, że światło jeszcze się świeci.
- Witaj, Marisol. Przepraszam, że tak późno, ale proszę, mogłabyś zrobić dla mnie jeszcze bukiet? Ten co zawsze. - mówię wchodząc do środka. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że nie dostaję odpowiedzi. Nikogo w środku nie ma. - Marisol? - wołam rozglądając się dookoła. Podchodzę do lady i wychylam się próbując zobaczyć, czy ktoś jest za drzwiami.
- Przepraszam, ale już... - słyszę znajomy głos. Moim oczom ukazuje się postać drobnej hinduski. - Co tutaj robisz? - pyta podchodząc do lady.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie. - odpowiadam.
- Marisol Alcaraz to moja ciotka. - mówi opierając się na łokciach. - jak widzisz, już zamknięte. Także nie będziesz mógł kupić bukietu dla żony. Ah i nie zapomnij jej powiedzieć, że rano całowałeś inną. - syczy przez zęby dosłownie mordując mnie wzrokiem. Wtedy do środka wchodzi jej ciotka, Marisol. Ma krótko ostrzyżone ciemne włosy, mimo pięćdziesiątki w dokumentach wygląda na trzydziestolatkę.
- Dobry wieczór, Sergio. Widzę, że poznałeś moją siostrzenicę, Cielo. - uśmiecha się podchodząc do mnie i lekko mnie ściskając. - Czerwone róże? - pyta podchodząc do stojaków z kwiatkami.
- Tak, dziękuję. - odpowiadam wyciągając portfel z tylnej kieszeni.
- Ciociu, nie sądzisz, że już jest za późno? Pan Ramos mógł się pofatygować i przyjść piętnaście minut wcześniej. - oznajmia z nutką irytacji w głosie wciąż mierząc mnie wzrokiem.
- Nie marudź, Cielo. - śmieje się Marisol. - Jak Junior zniósł rozłąkę? Stęsknił się za tatusiem? - pyta stając za ladą. Starannie ucika każdy z kolców róży, a później zaczyna wiązać bukiet.
- Mam nadzieję. Przez długi czas się mnie nie pozbędzie. - odpowiadam wpatrując się w Cielo równie intensywnie jak ona we mnie.
- Byłam ostatnio na cmentarzu, odwiedzić Miguela i przy okazji zaniosłam świeże kwiaty dla Pilar. - mówi robiąc ostatnie poprawki przy bukiecie. Po tym słowach Marisol Cielo zasłania usta dłonią, a jej oczy robią się większe. Spoglądam na nią przez cały ten czas. Odsuwa dłoń od warg i porusza nimi, jakby chciała coś powiedzieć, ale słowa grzęzną jej w gardle.
- Dziękuję, na pewno byłoby jej bardzo miło. - Marisol podaje mi gotowy bukiet, płacę jej i wychodzę z kwiaciarni. Osłaniam bukiet kurtką by zbytnio nie przemókł, po czym wsiadam do auta. Przez okno widzę wciąż zdezorientowaną twarz Cielo, która spogląda na mnie przepraszająco. Uśmiecham się lekko do niej i odjeżdżam. Po kilkunastu minutach deszcz ustaje, a ja parkuje obok cmentarza. Wchodzę przez ogromną, gotycką bramę i zmierzam w kierunku grobu mojej narzeczonej. Tą samą drogą chodziłem niezliczoną ilość razy. Można wręcz zobaczyć ślady moich stóp odbitych w ziemi.
- Dobry wieczór, kochanie.

Od autorki: Chyba za krótki ten rozdział wyszedł, ale nie chciałam niczego więcej dopisywać, wydaje mi się, że wystarczy. Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Mam do Was pytanie: planuję dokończyć jedno z zawieszonych opowiadań, a mianowicie entre-los-mundos, chciałybyście czytać kolejne rozdziały? Dajcie znać w komentarzach. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 2: Zapamiętaj

 Obok obojętni,
co dzień się mijamy.
Na co nam ta walka ? Lęki, które mamy ?
Rzeczywistość będzie,
jaka tylko zechcesz.
Kogo miałeś obok,
zapamiętaj...
 {muzyka}
~*~
Życie nigdy mnie nie oszczędzało. Zaraz po narodzinach zostałam oddana do 'okna życia' w ośrodku, które prowadziły siostry zakonne. Nigdy nie chciałam odnaleźć biologicznych rodziców, nie byli mi potrzebni do szczęścia. To, że mnie oddali doskonale świadczyło o tym, jakimi ludźmi byli. Wychowały mnie siostry zakonne, które traktuję jak rodzinę i niczego nie żałuję. To dzięki nim wyrosłam na odpowiedzialną i rozsądną kobietę. Nie świadczy to jednak o tym, że nie chodziłam na imprezy, nie spotykałam się z chłopakami, nigdy nie zapaliłam papierosa. Robiłam to wszystko i teraz tego żałuję. Mając zaledwie dziewiętnaście lat związałam się z dziesięć lat starszym mężczyzną. Nie była to miłość, tylko zauroczenie. Gdy teraz o tym myślę, nie mogę uwierzyć jak bardzo naiwna byłam. Ledwie po pół roku znajomości przeprowadziłam się do niego, zaczęłam z nim sypiać i dosłownie się od niego uzależniłam. Podziwiałam go za wszystko co robił, może dlatego, że nigdy nie miałam ojca? Nie miałam kogoś kto ostrzegałby mnie przed chłopakami, kto byłby dla mnie wzorcem. Oczywiście siostry nie raz rozmawiały z nami o seksie przedmałżeńskim, o narkotykach i innych tego typu sprawach, ale były to dosłownie wykłady, które wszyscy mieli gdzieś po pięciu minutach. Podziwiałam go za wszystko co robił. Za to, że pracował, był biznesmenem, chodził w dobrze skrojonych garniturach, z teczką w ręce. Wynajmował cudowny apartament z basenem na balkonie w wieżowcu, miał cudowny brytyjski akcent i wyczyniał nieziemskie rzeczy w łóżku. Gdy teraz o tym myślę robi mi się niedobrze, zaczyna boleć mnie brzuch i mam ochotę zwymiotować. Po roku, można by powiedzieć... związku, uderzył mnie po raz pierwszy. Przyszedł z pracy, bardzo zdenerwowany, a ja zrobiłam rosół, zamiast barszczu! Oczywiście, że mnie przepraszał. Klękał przede mną, obejmował moje nogi, płakał jak małe dziecko i przepraszał. Wtedy go kochałam. Zrobiłabym dla niego wszystko, dosłownie... więc mu wybaczyłam. Kilka miesięcy później, w jego trzydzieste urodziny dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam bardzo młoda, miałam zaledwie dwadzieścia lat, ale bardzo się z tego ucieszyłam. Byłam gotowa stworzyć prawdziwą rodzinę. Powiedziałam mu o tym, miałam nadzieję, że ucieszy się tak samo jak ja... ale przeliczyłam się. Po raz drugi mnie uderzył, ale po raz pierwszy pobił. Pobił mnie tak, że wylądowałam w szpitalu i straciłam dziecko. Gdy teraz o tym mówię, nie płacze. Przez niego przestałam płakać, po prostu nie umiem. Nie działają na mnie wspomnienia, melodramaty, czy krzywda ludzka. Tak, jest mi smutno, współczuję, ale nie płaczę. Tamtego dnia zepsuł mnie. Sprawił, że utworzyła się we mnie blokada emocjonalna. Tamtego dnia, to on wezwał karetkę, ale zmyślił bajeczkę, że bandyci chcieli mnie okraść, a ja nie chciałam oddać torebki. Całymi dniami siedział przy moim łóżku, płakał, przepraszał, a ja jak głupia znów mu wybaczyłam. Nie mogę uwierzyć jaka głupia byłam! Zagroziłam, że odejdę, ale przekonał mnie, bym dała mu jeszcze jedną szansę. A ja, kretynka tak zrobiłam! I pożałowałam tego. Bił mnie regularnie przez następne dwa lata... ale to wszystko stare dzieje. Teraz mam dwadzieścia cztery lata, mieszkam w Mediolanie, jestem niezależna i studiuję historię sztuki. Mimo przeszłości staram się cieszyć teraźniejszością i z uśmiechem patrzeć w przyszłość, ale... czasami jest to niemożliwe. Każdego dnia boję się, że on mnie znajdzie, że przeszłość mnie dogoni.
~*~
Nie mam pojęcia kiedy ostatnio gdzieś wyszłam. Całymi nocami siedzę nad pracą magisterską, a za dnia pracuję jako kelnerka i mam praktyki w Gallerie di Piazza Scala. Nie mam czasu dosłownie na nic. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu obronię pracę magisterską i będę mogła pracować w muzeum bądź galerii sztuki. Kocham to co robię. mam zrobiony kurs, dzięki któremu mogę odrestaurowywać dzieła sztuki, mogę oprowadzać wycieczki po muzeach... życie jest jednak piękne! 
Wstaję o godzinie szóstej rano, robię sobie płatki, ubieram się i wychodzę na autobus. Dostałam się do grupy, która odrestaurowuje katedrę Santa Maria Delle Grazie. Wchodzę do autobusu i pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy jest młoda matka z dzieckiem na kolanach. Od razu czuję nieprzyjemny ucisk w dołku, ale odwracam wzrok. Nie chcę się nad sobą użalać, było minęło. Cierpiałam, a teraz jestem silna. Po kilkunastu minutach autobus zatrzymuje się na moim przystanku. Wysiadam nie oglądając się za siebie. Po prostu idę. Patrząc pod stopy przez przypadek uderzam w kogoś. Nie mam siły podnieść głowy, spojrzeć na tą osobę i słuchać obelg.
- Nic się pani nie stało? - pyta nieznajomy, ale ja tylko kręcę głową i idę dalej. Idę tak długo ze spuszczoną głową aż docieram do katedry. Dopiero gdy wchodzę do środka głęboko oddycham i rozglądam się dookoła. Kolejny, taki sam dzień mojego życia. Tak, cieszę się z niego, ale nic się u mnie nie dzieje. Każdy dzień jest taki sam... 
Wzięłam narzędzia, założyłam odzież ochronną i weszłam na drabinę, by dokończyć odnawianie jednego z fresków. Od dziecka kochałam sztukę. Interesowałam się renesansem, nie mogłam pojąć jak można być tak genialnym jak Leonardo Da Vinci czy Michał Anioł. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jakieś ich dzieło traciłam głos, byłam pełna podziwu i wiedziałam, że chcę się o nich uczyć, chcę, by muzeum stało się moim drugim domem. Sama jestem rzeźbiarką, co prawda początkującą, ale wydaje mi się, że umiem to robić. 
-  Vittoria! Jutro dokończymy, zaczyna się ściemniać! - słyszę głos mojego szefa. Odwracam się w stronę okien i widzę, że robi się ciemno. Nie mogę uwierzyć, że znów minął cały dzień. Siedziałam tu cały czas, nie licząc przerwy na obiad. Właśnie tak mijają mi dni, nie licząc weekendów, kiedy chodzę do pracy, do baru 'Estasi'. Pakuję swoje rzeczy, żegnam się ze wszystkimi i wychodzę. Boli mnie głowa, potwornie. Jest mi niedobrze, jestem zmęczona. Dopiero teraz czuje ostry, przeszywający moje ciało ból w plecach, szczypią mnie oczy od ostrego światła w katedrze. Kiedy podjeżdża autobus wyciągam z torebki portfel. Świetnie! Nie mam żadnych drobnych... Spoglądam na ulicę. Nie dam rady przejść prawie pięciu kilometrów pieszo, o tej godzinie, z takim bólem. Biorę głęboki oddech i wchodzę do autobusu, który jest praktycznie pusty. W końcu to dopiero drugi przystanek po drodze, ale mogę spokojnie usiąść. Zajmuje miejsce na końcu autobusu, staram się rozprostować plecy, jednak czuję okropny ból. Pojazd rusza, a ja robię się okropnie senna. Chcę jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym, miękkim łóżku, przykryć się kołdrą i zasnąć. Opieram głowę o szybę i zamykam oczy. Autobus zatrzymuje się na kolejnym przystanku. Nie otwierając oczu czuję, że ktoś siada obok mnie. Ja pierdole! Jest tyle innych, wolnych miejsc, a ten ktoś musiał usiąść akurat obok. Powoli otwieram jedno oko, potem drugie i widzę mężczyznę z telefonem w ręku, najprawdopodobniej piszącego sms. Spogląda na mnie i lekko się uśmiecha, ale nie odwzajemniam gestu tylko znów zamykam oczy. Po kilku minutach słyszę gdzieś w oddali męski głos mówiący: ,,Bilet poproszę". Serce zaczyna mi szybciej bić. Cholera jasna! Akurat o tej godzinie?! Jęczę cicho i przykładam z grymasem na twarzy czoło do szyby.
- Poproszę bilety. - mówi beznamiętnym tonem i spogląda na mnie spod przymrużonych oczu. 
- No... właśnie. - wymuszam na twarzy lekki uśmiech. Mam pustkę w głowie, nie wiem jak się wykręcić!
- Ja mam dwa, za nas. - nagle słyszę niski, melodyjny głos mężczyzny siedzącego obok, który wyciąga w kierunku kanara dwa bilety. Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczyma.
- Nie musiał pan. - prycham, gdy kanar odchodzi. 
- Musiałem. - uśmiecha się szeroko. -  Wisi mi pani kawę. - dodaje wciąż się szczerząc. Ma idealnie białe, proste zęby i urocze kurze łapki przy oczach. 
- Nie wydaję mi się. - odpowiadam szybko i idę w stronę drzwi. Autobus zatrzymuje się i wysiadam na swoim przystanku. Wyciągam z torebki zapalniczkę i paczkę papierosów. Palę od dnia, w którym on pierwszy raz mnie uderzył. Wiem, że to niezdrowy nałóg, ale co poradzę, że się przyzwyczaiłam, albo po prostu uzależniłam? 
- To niezdrowe. - upuszczam zapalniczkę, zagryzam wargi i odwracam się do mężczyzny idącego za mną. Podnoszę zapalniczkę i uśmiecham się sarkastycznie.
- Nie twoja sprawa. - warczę i odpalam papierosa.
- Już jesteśmy na ty? Szybka jesteś. Fernando, a ty? - mówi wyciągając rękę w moim kierunku. 
- Niezainteresowana. - syczę i zaciągam się papierosem. Czuję jak dym wypełnia moje płuca i od razu się uspakajam, a ból w kręgosłupie trochę słabnie. 
- Wredna jesteś. Ja cię tu ratuję przed płaceniem kary, a ty się tak do mnie odzywasz. - odpowiada karcącym tonem, przez co znów czuję się jak dziecko. Niech ten cały Fernando się ode mnie odczepi! 
- Czego do jasnej cholery chcesz?! - unoszę głos stając w miejscu i mordując mężczyznę wzrokiem. On zaciska usta powstrzymując się przed wybuchem śmiechu. Denerwuje mnie to jeszcze bardziej.
- Kawy. - wzrusza lekko ramionami uroczo i niewinnie się uśmiechając. Jęczę tupiąc nogą i zaciskając pięści. Zawsze tak robię, gdy się denerwuję. - To było urocze. - dodaje spoglądając mi w oczy. Działa mi na nerwy!
- Jestem zmęczona, obolała godzinami pracy i w dodatku teraz wkurzona przez ciebie! Wypchaj się z tą kawą! - krzyczę, biorę bucha i znów idę w stronę domu. 
- To w takim razie może do ciebie? Położysz się, a ja zrobię sobie kawę, a tobie masaż. Mam magiczne paluszki. - śmieje się doganiając mnie. Idzie teraz przodem do mnie i wesoło macha głową. Spoglądam w bok i widzę, że akurat przechodzimy obok jednej z małych knajpek otwartych całą noc. 
- Dobra, chodź na kawę! - warczę i wchodzę do środka, a on idzie za mnę wciąż się uśmiechając. Mam ochotę zmyć mu z twarzy ten wkurzający uśmieszek. Składam zamówienie, siadam przy stoliku obok okna i zakładam ręce na piersi. Szybko tupię jedną nogą chcąc jak najszybciej się stąd zmyć. I w tej chwili uświadamiam sobie, że przecież nie mam przy sobie drobnych! Wytrzeszczam oczy, a po chwilę biję się już po czole otwartą dłonią. 
- Ty! - nagle mnie oświeciło. - Ty cwany jesteś. - uśmiecham się półgębkiem.
- Ja? Nie wiem o czym mówisz. - opiera się o krzesło, a w jego oczach widzę tańczące ogniki. 
- Wiedziałeś przecież, że nie mam kasy przy sobie i perfidnie to wykorzystałeś. - oznajmiam. W tym momencie starsza, czarnoskóra kobieta podaje nam dwie kawy. Fernando wyciąga z tylnej kieszeni portfel i płaci kobiecie za zamówienie.
- Teraz wisisz mi dwie. - odpowiada wzruszając ramionami i uśmiechając się szeroko. Nie pozostaje mi nic innego, jak parsknąć śmiechem. 

Od autorki: Przechodząc do Athleti Fernando trochę mi pokrzyżował plany co do tej historii, no ale, nagnijmy trochę rzeczywistość. Osobiście rozdział nawet mi się podoba, nie jest zły. Ale muszę powiedzieć, że jestem zawiedziona ilością komentarzy... pod prologiem 14, wyświetleń 1 rozdziału 257, a komentarzy 9... Mam nadzieję, że tutaj będzie więcej. Kiedy macie ferie? Ja muszę czekać do lutego... no nic. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 1: Uciekaj moje serce

 Uciekaj skoro świt
Bo potem będzie wstyd
I nie wybaczy nikt
Chłodu ust twych

{muzyka}
~*~
Tego dnia życie Jyoti Indulekhi Chopry całkowicie się zmieni. Skończy się rozdział pierwszy i zacznie drugi. W końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mam zamiaru być przysłowiową kurą domową i być zależna od męża. Co to to nie! Jestem wartościową, ambitną osobą, która umie walczyć o swoje i nikt nie powstrzyma mnie przed spełnianiem marzeń! Mam dość rodziców, którzy od zawsze traktowali mnie jak gorszą od mojej starszej siostry, która szybko wyszła za mąż za bogatego, szanowanego mężczyznę. Mam już dwadzieścia pięć lat, w tym wieku Deepi miała już dwójkę dzieci i męża od ponad sześciu lat. Mam dość spojrzeń sąsiadów, mówiący jak wielki wstyd przynoszę całemu miasteczku. Dzisiaj to się skończy! Moja matka, Isabel pochodzi z Hiszpanii. Zakochała się w ojcu jako nastolatka, mimo, że on miał ponad trzydzieści lat. Zrobiła dla niego wszystko. Zrezygnowała z rodziny w Madrycie, przeprowadziła się do Indii, zmieniła religię. Ja, w porównaniu do mojej siostry od zawsze buntowałam się przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Przeważnie wychodziło mi to na dobre. W szkole po prostu nie chciało mi się uczyć. Nienawidziłam dat na historii, wzorów na fizyce czy jakiś obliczeń na matematyce, które nigdy w życiu mi się nie przydadzą. Wolałam chodzić na wagary i robić zdjęcia. Ledwo przez to przechodziłam z klasy do klasy, ale jednak udało się. Kiedy matka kazała mi chodzić w sari, specjalnie, na złość jej ubierałam je w inny sposób niż wszystkie kobiety i chodziłam z podniesioną głową. W końcu brakło jej na mnie nerwów. Byłam z siebie niezmiernie zadowolona. Pewnego dnia, gdy chodziłam jeszcze do liceum wkręciłam się na plan filmowy i zostałam statystką! Kiedy powiedziałam o tym rodzinie myślałam, że mnie uduszą gołymi rękami. Jeszcze większy zawód sprawiłam rodzinie, kiedy odrzuciłam zaloty jednego z najbogatszych i najprzystojniejszych chłopaków - Shahida Shinhy. Oświadczył mi się na ślubie mojej siostry. Przy wszystkich, z uśmiechem na twarzy odmówiłam. Nie dziwię się rodzicom, że mają mnie dosyć, ale miesiąc temu przekroczyli wszystkie granice. Obiecali Shahidowi moją rękę i powiadomili mnie o tym już po fakcie. Dzisiaj miało odbyć się weselę. Ale sądzę, że jednak się nie odbędzie. Tak mi się wydaje.
Jadąc taksówką na lotnisko wyglądam przez szybę starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Żegnałam się w końcu z każdą uliczka, z każdym budynkiem, z każdym wspomnieniem z osobna. Nie będę jednak tęsknić za Indiami, to nie mój świat, nie moje życie i nie moja przyszłość, mimo, że się tutaj wychowałam.
I znikam za drzwiami wielkiego budynku. Załatwienie wszystkiego zajmuje mi kilka minut. Jedyne co mi pozostało to spokojnie czekać na ogłoszenie odprawy. Siadam na jednym z miejsc pod ścianą i wyciągam książkę. Od dawna zabierałam się za przeczytanie ,,Jane Eyre", ale jakoś nie było czasu. Kto wie, może tak mnie pochłonie, że przeczytam ją dzisiaj całą.
Czytam i czytam co chwilę z coraz większym niepokojem spoglądając na zegarek. Nikt nic nie mówi o locie z New Delhi do Madrtu.
- Widzę, że pani też się denerwuje. - słyszę niski, lekko zachrypnięty, melodyjny głos. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z obecności mężczyzny siedzącego obok. Przyglądam się jego twarzy, jednak za nic nie umiem go skojarzyć. Jest naprawdę przystojny, na twarzy ma kilkudniowy zarost. Podnoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. O cholera. Są przepiękne. Czekoladowe z czarnymi i złotymi niteczkami. Pewnie wyglądam jak kretynka. Cielo, ogarnij się dziewczyno. Cielo, no właśnie. Tak naprawdę mam na imię Jyoti Indulekha Chopra, co znaczy Światło Księżyca. Moi rodzice byli kreatywni, prawda? Ale moja ciotka, siostra matki, z którą mam bardzo dobry kontakt mówi do mnie po prostu Cielo, czyli Niebo. Nie raz pytałam się dlaczego, a ona odpowiadała, że w swoim czasie się dowiem. Ale wracając do rzeczywistości...
- Tak. Bardzo się spieszę. - mówię skrępowana po chwili niezręcznej ciszy, którą spowodowałam. Mężczyzna uśmiecha się, po czym wraca do czytania gazety. 
- Lot do Madrytu opóźni się z powodu gęstej mgły nad miastem. Pasażerowie będą na bieżąco informowani o zaistniałej sytuacji. Przepraszamy. - słyszę komunikat i od razu się załamuję. Ręce zaczynają mi się pocić, a serce bije szybciej. Nie żebym panikowała, czy coś. No dobra, może trochę... Ale mam nadzieję, że rodzicom, bądź co gorsza Shahidowi nie przyjdzie do głowy, że postanowiłam uciec samolotem. To byłaby tragedia! Musiałabym mu po raz kolejny dać kosza przy tłumie ludzi. Jest mi go szkoda, ale uparł się na mnie jak Damon na Elenę, (to, ze jestem z Indii, nie oznacza, że nie oglądam Pamiętników Wampirów).
- Chyba się pani spóźni. - śmieje się, lecz uprzejmie mężczyzna siedzący obok.
- Mam nadzieję, że nie bardzo, bo to byłaby katastrofa. - oznajmiam z lekkim uśmiechem na twarzy. Wygrzebuję z torebki portfel i podchodzę do automatu, by kupić kawę. Boję się, że czeka mnie bardzo długi dzień, a może i noc. Kupuję kawę z ekstra dodatkiem cukru. Odwracam się i z impetem uderzam w coś, a raczej w kogoś. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą siedział pod ścianą stoi teraz naprzeciw mnie oblany kawą. Nie mogę dokładnie wyczytać emocji z jego twarzy, ale jest to coś pomiędzy wściekłością, a zażenowaniem.
- Przepraszam! - mówię wciąż zdruzgotana i  przygotowuję się na wiązankę niecenzuralnych słów skierowanych w moim kierunku. I przeżywam niemałe zdziwienie. Mężczyzna wybucha głośnym, radosnym śmiechem. Stoję przed nim jak słup soli, z szeroko otwartymi oczami, wciąż wystraszona. - Ale... - szepczę. 
- Gdyby widziała pani swoją minę. - wybucha niepohamowanym śmiechem. - Halo? - macha dłonią przed moją twarzą, jednak ja pewnie wciąż wyglądam jak idiotka. - Nic się nie stało. - dodaje spoglądając mi w oczy i śmiesznie poruszając brwiami, na co lekko się uśmiecham. - Pójdę się przebrać, a pani postawi mi kawę. 
- Dobrze. - mówię zakładając włosy za ucho. 
- Tak na marginesie, jestem Sergio. - wyciąga dłoń w moim kierunku.
- Cielo. - odpowiedziałam szybko ściskając jego rękę. Gdy Sergio odchodzi wciąż czuję przyjemne mrowienie na dłoni. Odprowadzam go wzrokiem dopóki nie znika za drzwiami męskiej toalety. Kupuję dwie kawy i wracam na miejsce. Po chwili przychodzi Sergio w nowej koszulce i z torbą na ramieniu. Na jego twarzy wciąż gości uśmiech.
- Tylko nie oblej mnie tym razem, bo to moja ulubiona koszulka. - oznajmia siadając obok i biorąc jedną z kaw. Kiedy wyciąga rękę zauważam jak koszulka opina się na jego umięśnionych ramionach.
- Postaram się. - parskam śmiechem upijając łyk gorącego napoju. - Skąd pochodzisz? Bo raczej z Indii nie jesteś.
- Tak, jestem Hiszpanem. Wracam do domu po krótkich wakacjach, a ty?
- Ja? Ja lecę zacząć nowe życie. - wzdycham wypuszczając powietrze z płuc. - A tak naprawdę to uciekam przed rodzicami, którzy wymusili na mnie ślub z gościem, którego nie kocham. - wzruszam ramionami.
- Trzymam za ciebie kciuki. - mówi uprzejmie. - Moment, ja cię chyba skądś znam. - mruczy po chwili uważnie mi się przyglądając. - Czy ty przypadkiem nie biegałaś wczoraj po mieście i robiłaś zdjęcia? Widziałem jak ludzie wołają za tobą, że na dorosłą kobietę to nie przystoi. - śmieje się nie spuszczając ze mnie wzroku. 
- Tak. - mówię szybko szeroko się uśmiechając. - To pewnie ja. Dlatego wyjeżdżam. Ludzie tutaj nie rozumieją, że kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat może robić coś innego, niż siedzieć w domu z gromadką dzieci i mężem.
- Rozumiem cię. Też długo byłem kawalerem. - wciąż się uśmiecha, jednak dostrzegam w jego oczach ból i smutek.
- Byłeś? Ożeniłeś się? - pytam starając się nie zwracać na to uwagi.
- Tak, ale... to długa historia. Nie chcę cię zanudzać. - odpowiada, a ja postanawiam nie drążyć dalej tematu. W końcu w ogóle się nie znamy. - Też robię zdjęcia, ale nie jakoś profesjonalnie. Jeśli masz ochotę, możemy zrobić razem coś fajnego. - dodaje widząc moje zakłopotanie. 
- Chętnie. - kiwam głową upijając kolejny łyk kawy. Odwracam się w drugą stronę i wyciągam z torby aparat. Oprócz ubrań jest to jedyna rzecz, którą postanowiłam zabrać. - Wczoraj ostatni raz wybrałam się na spacer po New Delhi i zobaczyłam szczegóły, których wcześniej nie zauważałam. - dodaję załączając aparat i pokazując Sergio zdjęcia. Każdemu z nich dokładnie się przygląda, a te najlepsze wynagradza ciepłym uśmiechem. 
- To jest piękne. - oznajmia widząc jedno ze zdjąć, na którym widnieje stary budynek mieszkalny z dwoma wieżyczkami, a zza jednej z nich nieśmiało wyglądało słońce. 
- Też mi się podoba. - uśmiecham się.
- Robisz coś w życiu, oprócz fotografii? - pyta.
- Nie, utrzymują, a raczej utrzymywali mnie rodzice. Wiele razy chciałam stać się samodzielna, iść do pracy, ale nie jest to tutaj łatwe. Zdarzyło się kilka razy, że wysłałam swoje prace na konkurs i wygrałam nagrodę pieniężną. Dzięki temu i pomocy ciotki mogę wyjechać. A ty, czym się zajmujesz?
- Jestem piłkarzem. - odpowiada dumny od razu się prostując.
- Pewnie za dobry nie jesteś, bo cię nie kojarzę. - mówię ze skwaszoną miną kręcąc głową. Czyżbym uraziła jego ego?
- Masz śliczną bluzkę, ale z kawą będzie ładniejsza. - uśmiecha się sztucznie przybliżając do mnie kubek kawy. Oboje wybuchamy śmiechem.
- Ej, ale serio mnie nie kojarzysz? - pyta ze smutną miną.
- Wybacz. Średnio interesuję się piłką nożną, ale muszę przyznać, że piłkarze mają niezłe ciała i chętnie zrobiłabym kilka zdjęć. - uśmiecham się. Sergio sięga do kraja koszulki, łapie ją  i lekko macha pokazując umięśniony brzuch, na co zaczynam się śmiać. Prawda jest taka, że jeszcze nigdy nie widziałam 'na żywo' nagiego mężczyzny. Nigdy się tez nie całowałam. Wiem, że w innych częściach świata jest to nie do pomyślenia, ale zawsze byłam uważana za dziwadło. Żaden chłopak też mi się na tyle nie spodobał, żebym mogła go pocałować.
- Bo się zarumienię. - mówię ukrywając na chwilę twarz w dłoniach. - Podobało ci się tutaj? Będziesz chciał wrócić? - pytam przestając się śmiać.
- Jak najbardziej. Indie są piękne. Chociaż według mnie najpiękniejszymi miejscami na świecie są Włochy i Szkocja. Mają swój urok i klimat. - mówi wciąż się uśmiechając.
- Zawsze chciałam zwiedzić Włochy. Zazdroszczę. - odpowiadam.
- Kiedyś cię tam zabiorę. - uśmiecha się szeroko, a ja nie mogę uwierzyć w jego słowa. Chcę odpowiedzieć, ale w tym momencie pojawia się informacja, że odprawa na lot do Madrytu się zaczyna. Wyrzucamy papierowe kubki po kawie i kierujemy się w stronę bramek.
~*~
Wchodzę na pokład samolotu, a serce, które dopiero niedawno uspokoiło się znów zaczyna bić jak oszalałe. Udało mi się! Nikt mnie już nie zatrzyma przed spełnianiem marzeń. Nie będę musiała być zależna od nikogo. Zacznę pracować, może wynajmę swoje mieszkanie i spróbuję profesjonalnie zająć się fotografią. Życie jest jednak piękne! Odwracam się do Sergio, który dumnym krokiem kroczy za mną.
- Gdzie siedzisz? - pytam. Hiszpan chowa komórkę i brodą wskazuje przedział, przy którym stoimy. 
- A ty? - macham mu biletem przed oczami. Kiedy w końcu udaje mu się dostrzec  numer miejsca uśmiecha się szeroko. Okazuje się, że siedzimy obok siebie. Zajmuję miejsce przy oknie, a Sergio zaraz obok. Czyżby Cielo miała motylki w brzuchu? We wszystkich filmach, główni bohaterowie, którzy się w sobie zakochują mają motylki w brzuchu. Ale znając życie zaraz będę musiała lecieć do toalety, bo złapałam jakiegoś wirusa, który miesza mi w żołądku.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. - wzruszam ramionami przygotowując się na zapewne interesujące pytanie, którym będę zakłopotana.
- Dlaczego przestawiłaś mi się jako Cielo? - uśmiecha się lekko.
- Hahaha. - parskam śmiechem. - Bo mam bardzo długie imię, którego nie lubię, a moja ciotka z Madrytu od zawsze mówi do mnie Cielo.
- Jak się naprawdę nazywasz?
- Nie powiem! Dowiesz się w swoim czasie. Muszę cię na to jednak przygotować. - odpowiadam i oboje zaczynamy się śmiać. Naprawdę świetnie się z Sergio rozumiemy. I bardzo się temu dziwię. Znam go zaledwie godzinę, a mam wrażenie, że znamy się od lat. Mamy identyczne poczucie humoru, dużo tematów do rozmowy, dyskusji czy do pośmiania się. Uwielbia fotografię, podróżuje po świecie, kocha zwierzęta, książki, kino niezależne i oczywiście piłkę nożną. Kto by pomyślał, że mam dużo więcej wspólnego z mężczyzną, z którym pierwszy raz w życiu (i pewnie ostatni) rozmawiam, niż z ludźmi, których znam całe życie. To wszystko uświadamia mi, jak moje dotychczasowe życie było fałszywe i nieprawdziwe! Dopiero teraz zacznę naprawdę żyć! Kiedy myślę o tym uśmiech schodzi mi z twarzy, a pojawia się zamyślenie i pewnie lekki smutek.
- Hej, co się stało? - pyta Sergio lekko szturchając mnie łokciem. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie. Po prostu za dużo myślę. - delikatnie się uśmiecham i spoglądam mu w oczy. Są przepiękne. Czekoladowe z czarnymi plamkami i złotymi niteczkami. Inne od oczu innych ludzi. Gdy na mnie spogląda mam wrażenie, że patrzy wgłąb mojej duszy, że doskonale wszystko rozumie i wie jak się czuję. 
Wyciąga rękę i delikatnie, lecz pewnie ściska moją dłoń spoczywającą na oparciu fotela. Moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz, zapiera dech w piersiach. Chcę, by mnie dotykał, by był obok. Przez cały ten czas Sergio lekko się uśmiecha, nie pozwala, bym choć na chwilę oderwała od niego wzrok. Dosłownie mnie hipnotyzuje. Czuję jak sucho robi mi się w ustach, jednak nie umiem wydusić z siebie słowa. Mój mózg jest zbyt pochłonięty mężczyzną obok. Kurwa, Cielo, co ty odpierdalasz?! Obudź się dziewczyno, ten facet jest zapewne żonaty, wraca właśnie z wakacji, widzicie się jeden, jedyny raz. Biorę głęboki wdech i powoli odsuwam dłoń od Sergio. Jestem naiwna, a on to wykorzystuje.
- Przepraszam, nie powinienem. - mówi cicho ze skruchą w głosie, a ja czuję nieprzyjemny ucisk w dołku. Nie wiem jak długo lecimy, ale na zewnątrz robi się coraz ciemniej, a ja czuję zmęczenie. Stewardessy zaczynają rozdawać przekąski i czerwone koce osobą, którym jest chłodno. W końcu jedna z nich, ta wyższa, o ognistorudych włosach podchodzi do nas. Proszę o koc i krakersy.
- Nie jest ci zimno? - pytam Sergio, który nie wziął koca.
- Mi? Zimno? Proszę cię, jestem Hiszpanem. - śmieje się cicho. Szczelnie okrywam się cała kocem i opieram głowę o siedzenie. Jest niewygodnie, ale dam radę. Zamykam oczy myśląc o tym, co stanie się za kilka godzin.
~*~
 Musiałam szybko zasnąć, bo czuję, że w jednej pozycji leżę, a raczej siedzę od kilku godzin. Boli mnie prawa ręka, tyłek i szyja. Otwieram powoli oczy i zdaję sobie sprawę z tego, że Sergio śpi z głową opartą na moim ramieniu. Czuję jego miętowy oddech na swoim obojczyku. I w tej chwili zaczynam żałować, że mam na sobie tylko jeansy i górną część sari, czyli różową, ozdobną bluzkę odkrywającą pępek. Zawsze chodziłam inaczej ubrana, ale teraz tego żałuję, bo ręka Sergio spoczywa na moim nagim brzuchu. Zamieram. Nie umiem oddychać i chyba zaczynam panikować.
- Proszę o zapięcie pasów. Przygotowujemy się do lądowania. - słyszę głos stewardessy, która przerywa ten wręcz intymny moment. Dziękuję ci! Uratowałaś mi życie, bo udusiłabym się jakbym jeszcze przez jakiś czas nie oddychała. Odsuwamy się od siebie jak poparzeni i zapinamy pasy. Sergio jest zdezorientowany, przeciera oczy i chyba nie wie co się dzieje. Nienawidzę latać samolotami, a lądować boję się chyba najbardziej. W dodatku człowiek się naogląda tego wszystkiego w telewizji. Kiedy stewardessa oznajmia, że wylądowaliśmy i możemy wychodzić od razu wstaję z miejsca. Chcę jak najszybciej wybiec na świeże powietrze. Łapię torebkę, wstaję i chcę  ruszyć przed siebie, jednak Sergio również wstaje. Przez brak miejsca między rzędami foteli stykamy się klatkami piersiowymi. Żeby móc spojrzeć Hiszpanowi w oczy muszę podnieść głowę. Znów spogląda na mnie w taki sposób, że nie mogę oddychać. Ludzie podnoszą się z miejsc i nie zwracając na nas uwagi wychodzą z samolotu. Sergio spuszcza wzrok z mojej twarzy i kładzie dłoń na mojej talii. Zastygam w bezruchu, nie mogę się ruszyć. Co on sobie wyobraża?! Mimo, że chcę, nie mogę się odezwać. Zaczyna zjeżdżać dłonią wzdłuż mojego ciała, w tym samym czasie się schylając. Nie wiem co się dzieje, nie mogę wydusić z siebie żadnego dźwięku! Przez cienki materiał spodni czuję dłoń Hiszpana, która teraz spoczywa na zewnętrznej części uda. Nagle Sergio wstaje i jakby nigdy nic idzie w stronę wyjścia. Spoglądam na niego zdezorientowana i widzę w jego dłoni torbę. Mimo złości na niego zaczynam się cicho śmiać i wychodzę na płytę lotniska, a później po odbiór bagażu. Nie mogę wybić sobie go z głowy. Jest pewny siebie i arogancji, ale za to uroczy i z poczuciem humoru. Nie umiem być na niego wściekła. Mam świadomość, że to była krótka, przelotna znajomość, i ze najprawdopodobniej już nigdy go nie zobaczę, ale nie zapomnę go. Z walizką na kółkach ruszam w stronę postoju taksówek przed lotniskiem. Po mgle, która podobno jeszcze parę godzin temu panowała nad Madrytem teraz nie było ani śladu. Powitało mnie poranne, piękne słońce, który wygląda zupełnie inaczej niż w Indiach. Unoszę rękę w stronę jednej z taksówek i przyspieszam kroku. W tym momencie czuję na dłoni znajomy dotyk. Nie mam pojęcia co się dzieje. Tracę równowagę, ale silne ramiona, w które jestem wtulona pewnie mnie przytrzymują. Całuje mnie. On mnie całuje! Czuję dotyk jego gorących warg na moich. Nie mogę oddychać. Znowu. Ten facet sprawia, że nie mogę oddychać! Już wiem dlaczego niektórzy sądzą, że miłość zabija. Jestem tego najlepszym przykładem. Silna dłoń Sergio spoczywa na moich nagich plecach. Jego dotyk dosłownie mnie piecze. Nie mam pojęcia, jak powinien wyglądać prawdziwy pocałunek, ale ten zapewne do nich należy. Delikatny dotyk ust zamienił się w coś bardziej natarczywego, zachłannego. Nie mam nic przeciwko. W jego ramionach czuję się bezwładna i wiotka, ale bezpieczna. Sztywnieję, kiedy jego język dotyka moich ust. Serce podskakuje mi do gardła. nie wiem co robić! Odruchowo lekko rozchylam wargi, a on powoli wsuwa język w moje usta. Kolana uginają się pode mną i mam wrażenie, że zaraz upadnę, ale Sergio przycisnął mnie pewnie do siebie. Zaraz zemdleję! Albo umrę przez niego! Jak ja mam oddychać? A no, w sumie to mam jeszcze nos, ale nie dam rady. Nie mam siły. Gdy mój brzuch dotyka jego torsu... to już jest za dużo. Jego koszulka specjalnie lekko się podwinęła, by zadać mi ostatni cios. Serce wyskoczy mi z piersi i umrę. Będę miała na nagrobku wyryte: ,,Cielo - dziewczyna, która zginęła śmiercią męczeńską podczas pocałunku". Za dużo myślę! Matko, czy wszyscy podczas pocałunku tyle myślą? I jak na zawołanie nie czuję nic. Nie czuje silnych ramion Sergio, nie czuję jego języka w sobie, ani... nie czuję już jego. Otwieram oczy kompletnie zdezorientowana i tak naprawdę załamana. Hiszpan jest już kilka metrów ode mnie. Odwraca się, ma na sobie czarną, skórzaną kurtkę i lekko się uśmiecha zostawiając mnie samą.

Od autorki:  No to za nami pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się podoba. Muszę Wam niestety powiedzieć, że jest to jedyny taki lekki, wręcz trochę naiwny post. Od bardzo dawna czeka na opublikowanie, tak więc, oto on. Bardzo dziękuję za przemiłe komentarze pod prologiem, na sercu od razu robi się cieplutko. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.