sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 2: Zapamiętaj

 Obok obojętni,
co dzień się mijamy.
Na co nam ta walka ? Lęki, które mamy ?
Rzeczywistość będzie,
jaka tylko zechcesz.
Kogo miałeś obok,
zapamiętaj...
 {muzyka}
~*~
Życie nigdy mnie nie oszczędzało. Zaraz po narodzinach zostałam oddana do 'okna życia' w ośrodku, które prowadziły siostry zakonne. Nigdy nie chciałam odnaleźć biologicznych rodziców, nie byli mi potrzebni do szczęścia. To, że mnie oddali doskonale świadczyło o tym, jakimi ludźmi byli. Wychowały mnie siostry zakonne, które traktuję jak rodzinę i niczego nie żałuję. To dzięki nim wyrosłam na odpowiedzialną i rozsądną kobietę. Nie świadczy to jednak o tym, że nie chodziłam na imprezy, nie spotykałam się z chłopakami, nigdy nie zapaliłam papierosa. Robiłam to wszystko i teraz tego żałuję. Mając zaledwie dziewiętnaście lat związałam się z dziesięć lat starszym mężczyzną. Nie była to miłość, tylko zauroczenie. Gdy teraz o tym myślę, nie mogę uwierzyć jak bardzo naiwna byłam. Ledwie po pół roku znajomości przeprowadziłam się do niego, zaczęłam z nim sypiać i dosłownie się od niego uzależniłam. Podziwiałam go za wszystko co robił, może dlatego, że nigdy nie miałam ojca? Nie miałam kogoś kto ostrzegałby mnie przed chłopakami, kto byłby dla mnie wzorcem. Oczywiście siostry nie raz rozmawiały z nami o seksie przedmałżeńskim, o narkotykach i innych tego typu sprawach, ale były to dosłownie wykłady, które wszyscy mieli gdzieś po pięciu minutach. Podziwiałam go za wszystko co robił. Za to, że pracował, był biznesmenem, chodził w dobrze skrojonych garniturach, z teczką w ręce. Wynajmował cudowny apartament z basenem na balkonie w wieżowcu, miał cudowny brytyjski akcent i wyczyniał nieziemskie rzeczy w łóżku. Gdy teraz o tym myślę robi mi się niedobrze, zaczyna boleć mnie brzuch i mam ochotę zwymiotować. Po roku, można by powiedzieć... związku, uderzył mnie po raz pierwszy. Przyszedł z pracy, bardzo zdenerwowany, a ja zrobiłam rosół, zamiast barszczu! Oczywiście, że mnie przepraszał. Klękał przede mną, obejmował moje nogi, płakał jak małe dziecko i przepraszał. Wtedy go kochałam. Zrobiłabym dla niego wszystko, dosłownie... więc mu wybaczyłam. Kilka miesięcy później, w jego trzydzieste urodziny dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam bardzo młoda, miałam zaledwie dwadzieścia lat, ale bardzo się z tego ucieszyłam. Byłam gotowa stworzyć prawdziwą rodzinę. Powiedziałam mu o tym, miałam nadzieję, że ucieszy się tak samo jak ja... ale przeliczyłam się. Po raz drugi mnie uderzył, ale po raz pierwszy pobił. Pobił mnie tak, że wylądowałam w szpitalu i straciłam dziecko. Gdy teraz o tym mówię, nie płacze. Przez niego przestałam płakać, po prostu nie umiem. Nie działają na mnie wspomnienia, melodramaty, czy krzywda ludzka. Tak, jest mi smutno, współczuję, ale nie płaczę. Tamtego dnia zepsuł mnie. Sprawił, że utworzyła się we mnie blokada emocjonalna. Tamtego dnia, to on wezwał karetkę, ale zmyślił bajeczkę, że bandyci chcieli mnie okraść, a ja nie chciałam oddać torebki. Całymi dniami siedział przy moim łóżku, płakał, przepraszał, a ja jak głupia znów mu wybaczyłam. Nie mogę uwierzyć jaka głupia byłam! Zagroziłam, że odejdę, ale przekonał mnie, bym dała mu jeszcze jedną szansę. A ja, kretynka tak zrobiłam! I pożałowałam tego. Bił mnie regularnie przez następne dwa lata... ale to wszystko stare dzieje. Teraz mam dwadzieścia cztery lata, mieszkam w Mediolanie, jestem niezależna i studiuję historię sztuki. Mimo przeszłości staram się cieszyć teraźniejszością i z uśmiechem patrzeć w przyszłość, ale... czasami jest to niemożliwe. Każdego dnia boję się, że on mnie znajdzie, że przeszłość mnie dogoni.
~*~
Nie mam pojęcia kiedy ostatnio gdzieś wyszłam. Całymi nocami siedzę nad pracą magisterską, a za dnia pracuję jako kelnerka i mam praktyki w Gallerie di Piazza Scala. Nie mam czasu dosłownie na nic. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu obronię pracę magisterską i będę mogła pracować w muzeum bądź galerii sztuki. Kocham to co robię. mam zrobiony kurs, dzięki któremu mogę odrestaurowywać dzieła sztuki, mogę oprowadzać wycieczki po muzeach... życie jest jednak piękne! 
Wstaję o godzinie szóstej rano, robię sobie płatki, ubieram się i wychodzę na autobus. Dostałam się do grupy, która odrestaurowuje katedrę Santa Maria Delle Grazie. Wchodzę do autobusu i pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy jest młoda matka z dzieckiem na kolanach. Od razu czuję nieprzyjemny ucisk w dołku, ale odwracam wzrok. Nie chcę się nad sobą użalać, było minęło. Cierpiałam, a teraz jestem silna. Po kilkunastu minutach autobus zatrzymuje się na moim przystanku. Wysiadam nie oglądając się za siebie. Po prostu idę. Patrząc pod stopy przez przypadek uderzam w kogoś. Nie mam siły podnieść głowy, spojrzeć na tą osobę i słuchać obelg.
- Nic się pani nie stało? - pyta nieznajomy, ale ja tylko kręcę głową i idę dalej. Idę tak długo ze spuszczoną głową aż docieram do katedry. Dopiero gdy wchodzę do środka głęboko oddycham i rozglądam się dookoła. Kolejny, taki sam dzień mojego życia. Tak, cieszę się z niego, ale nic się u mnie nie dzieje. Każdy dzień jest taki sam... 
Wzięłam narzędzia, założyłam odzież ochronną i weszłam na drabinę, by dokończyć odnawianie jednego z fresków. Od dziecka kochałam sztukę. Interesowałam się renesansem, nie mogłam pojąć jak można być tak genialnym jak Leonardo Da Vinci czy Michał Anioł. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jakieś ich dzieło traciłam głos, byłam pełna podziwu i wiedziałam, że chcę się o nich uczyć, chcę, by muzeum stało się moim drugim domem. Sama jestem rzeźbiarką, co prawda początkującą, ale wydaje mi się, że umiem to robić. 
-  Vittoria! Jutro dokończymy, zaczyna się ściemniać! - słyszę głos mojego szefa. Odwracam się w stronę okien i widzę, że robi się ciemno. Nie mogę uwierzyć, że znów minął cały dzień. Siedziałam tu cały czas, nie licząc przerwy na obiad. Właśnie tak mijają mi dni, nie licząc weekendów, kiedy chodzę do pracy, do baru 'Estasi'. Pakuję swoje rzeczy, żegnam się ze wszystkimi i wychodzę. Boli mnie głowa, potwornie. Jest mi niedobrze, jestem zmęczona. Dopiero teraz czuje ostry, przeszywający moje ciało ból w plecach, szczypią mnie oczy od ostrego światła w katedrze. Kiedy podjeżdża autobus wyciągam z torebki portfel. Świetnie! Nie mam żadnych drobnych... Spoglądam na ulicę. Nie dam rady przejść prawie pięciu kilometrów pieszo, o tej godzinie, z takim bólem. Biorę głęboki oddech i wchodzę do autobusu, który jest praktycznie pusty. W końcu to dopiero drugi przystanek po drodze, ale mogę spokojnie usiąść. Zajmuje miejsce na końcu autobusu, staram się rozprostować plecy, jednak czuję okropny ból. Pojazd rusza, a ja robię się okropnie senna. Chcę jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym, miękkim łóżku, przykryć się kołdrą i zasnąć. Opieram głowę o szybę i zamykam oczy. Autobus zatrzymuje się na kolejnym przystanku. Nie otwierając oczu czuję, że ktoś siada obok mnie. Ja pierdole! Jest tyle innych, wolnych miejsc, a ten ktoś musiał usiąść akurat obok. Powoli otwieram jedno oko, potem drugie i widzę mężczyznę z telefonem w ręku, najprawdopodobniej piszącego sms. Spogląda na mnie i lekko się uśmiecha, ale nie odwzajemniam gestu tylko znów zamykam oczy. Po kilku minutach słyszę gdzieś w oddali męski głos mówiący: ,,Bilet poproszę". Serce zaczyna mi szybciej bić. Cholera jasna! Akurat o tej godzinie?! Jęczę cicho i przykładam z grymasem na twarzy czoło do szyby.
- Poproszę bilety. - mówi beznamiętnym tonem i spogląda na mnie spod przymrużonych oczu. 
- No... właśnie. - wymuszam na twarzy lekki uśmiech. Mam pustkę w głowie, nie wiem jak się wykręcić!
- Ja mam dwa, za nas. - nagle słyszę niski, melodyjny głos mężczyzny siedzącego obok, który wyciąga w kierunku kanara dwa bilety. Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczyma.
- Nie musiał pan. - prycham, gdy kanar odchodzi. 
- Musiałem. - uśmiecha się szeroko. -  Wisi mi pani kawę. - dodaje wciąż się szczerząc. Ma idealnie białe, proste zęby i urocze kurze łapki przy oczach. 
- Nie wydaję mi się. - odpowiadam szybko i idę w stronę drzwi. Autobus zatrzymuje się i wysiadam na swoim przystanku. Wyciągam z torebki zapalniczkę i paczkę papierosów. Palę od dnia, w którym on pierwszy raz mnie uderzył. Wiem, że to niezdrowy nałóg, ale co poradzę, że się przyzwyczaiłam, albo po prostu uzależniłam? 
- To niezdrowe. - upuszczam zapalniczkę, zagryzam wargi i odwracam się do mężczyzny idącego za mną. Podnoszę zapalniczkę i uśmiecham się sarkastycznie.
- Nie twoja sprawa. - warczę i odpalam papierosa.
- Już jesteśmy na ty? Szybka jesteś. Fernando, a ty? - mówi wyciągając rękę w moim kierunku. 
- Niezainteresowana. - syczę i zaciągam się papierosem. Czuję jak dym wypełnia moje płuca i od razu się uspakajam, a ból w kręgosłupie trochę słabnie. 
- Wredna jesteś. Ja cię tu ratuję przed płaceniem kary, a ty się tak do mnie odzywasz. - odpowiada karcącym tonem, przez co znów czuję się jak dziecko. Niech ten cały Fernando się ode mnie odczepi! 
- Czego do jasnej cholery chcesz?! - unoszę głos stając w miejscu i mordując mężczyznę wzrokiem. On zaciska usta powstrzymując się przed wybuchem śmiechu. Denerwuje mnie to jeszcze bardziej.
- Kawy. - wzrusza lekko ramionami uroczo i niewinnie się uśmiechając. Jęczę tupiąc nogą i zaciskając pięści. Zawsze tak robię, gdy się denerwuję. - To było urocze. - dodaje spoglądając mi w oczy. Działa mi na nerwy!
- Jestem zmęczona, obolała godzinami pracy i w dodatku teraz wkurzona przez ciebie! Wypchaj się z tą kawą! - krzyczę, biorę bucha i znów idę w stronę domu. 
- To w takim razie może do ciebie? Położysz się, a ja zrobię sobie kawę, a tobie masaż. Mam magiczne paluszki. - śmieje się doganiając mnie. Idzie teraz przodem do mnie i wesoło macha głową. Spoglądam w bok i widzę, że akurat przechodzimy obok jednej z małych knajpek otwartych całą noc. 
- Dobra, chodź na kawę! - warczę i wchodzę do środka, a on idzie za mnę wciąż się uśmiechając. Mam ochotę zmyć mu z twarzy ten wkurzający uśmieszek. Składam zamówienie, siadam przy stoliku obok okna i zakładam ręce na piersi. Szybko tupię jedną nogą chcąc jak najszybciej się stąd zmyć. I w tej chwili uświadamiam sobie, że przecież nie mam przy sobie drobnych! Wytrzeszczam oczy, a po chwilę biję się już po czole otwartą dłonią. 
- Ty! - nagle mnie oświeciło. - Ty cwany jesteś. - uśmiecham się półgębkiem.
- Ja? Nie wiem o czym mówisz. - opiera się o krzesło, a w jego oczach widzę tańczące ogniki. 
- Wiedziałeś przecież, że nie mam kasy przy sobie i perfidnie to wykorzystałeś. - oznajmiam. W tym momencie starsza, czarnoskóra kobieta podaje nam dwie kawy. Fernando wyciąga z tylnej kieszeni portfel i płaci kobiecie za zamówienie.
- Teraz wisisz mi dwie. - odpowiada wzruszając ramionami i uśmiechając się szeroko. Nie pozostaje mi nic innego, jak parsknąć śmiechem. 

Od autorki: Przechodząc do Athleti Fernando trochę mi pokrzyżował plany co do tej historii, no ale, nagnijmy trochę rzeczywistość. Osobiście rozdział nawet mi się podoba, nie jest zły. Ale muszę powiedzieć, że jestem zawiedziona ilością komentarzy... pod prologiem 14, wyświetleń 1 rozdziału 257, a komentarzy 9... Mam nadzieję, że tutaj będzie więcej. Kiedy macie ferie? Ja muszę czekać do lutego... no nic. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 1: Uciekaj moje serce

 Uciekaj skoro świt
Bo potem będzie wstyd
I nie wybaczy nikt
Chłodu ust twych

{muzyka}
~*~
Tego dnia życie Jyoti Indulekhi Chopry całkowicie się zmieni. Skończy się rozdział pierwszy i zacznie drugi. W końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mam zamiaru być przysłowiową kurą domową i być zależna od męża. Co to to nie! Jestem wartościową, ambitną osobą, która umie walczyć o swoje i nikt nie powstrzyma mnie przed spełnianiem marzeń! Mam dość rodziców, którzy od zawsze traktowali mnie jak gorszą od mojej starszej siostry, która szybko wyszła za mąż za bogatego, szanowanego mężczyznę. Mam już dwadzieścia pięć lat, w tym wieku Deepi miała już dwójkę dzieci i męża od ponad sześciu lat. Mam dość spojrzeń sąsiadów, mówiący jak wielki wstyd przynoszę całemu miasteczku. Dzisiaj to się skończy! Moja matka, Isabel pochodzi z Hiszpanii. Zakochała się w ojcu jako nastolatka, mimo, że on miał ponad trzydzieści lat. Zrobiła dla niego wszystko. Zrezygnowała z rodziny w Madrycie, przeprowadziła się do Indii, zmieniła religię. Ja, w porównaniu do mojej siostry od zawsze buntowałam się przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Przeważnie wychodziło mi to na dobre. W szkole po prostu nie chciało mi się uczyć. Nienawidziłam dat na historii, wzorów na fizyce czy jakiś obliczeń na matematyce, które nigdy w życiu mi się nie przydadzą. Wolałam chodzić na wagary i robić zdjęcia. Ledwo przez to przechodziłam z klasy do klasy, ale jednak udało się. Kiedy matka kazała mi chodzić w sari, specjalnie, na złość jej ubierałam je w inny sposób niż wszystkie kobiety i chodziłam z podniesioną głową. W końcu brakło jej na mnie nerwów. Byłam z siebie niezmiernie zadowolona. Pewnego dnia, gdy chodziłam jeszcze do liceum wkręciłam się na plan filmowy i zostałam statystką! Kiedy powiedziałam o tym rodzinie myślałam, że mnie uduszą gołymi rękami. Jeszcze większy zawód sprawiłam rodzinie, kiedy odrzuciłam zaloty jednego z najbogatszych i najprzystojniejszych chłopaków - Shahida Shinhy. Oświadczył mi się na ślubie mojej siostry. Przy wszystkich, z uśmiechem na twarzy odmówiłam. Nie dziwię się rodzicom, że mają mnie dosyć, ale miesiąc temu przekroczyli wszystkie granice. Obiecali Shahidowi moją rękę i powiadomili mnie o tym już po fakcie. Dzisiaj miało odbyć się weselę. Ale sądzę, że jednak się nie odbędzie. Tak mi się wydaje.
Jadąc taksówką na lotnisko wyglądam przez szybę starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Żegnałam się w końcu z każdą uliczka, z każdym budynkiem, z każdym wspomnieniem z osobna. Nie będę jednak tęsknić za Indiami, to nie mój świat, nie moje życie i nie moja przyszłość, mimo, że się tutaj wychowałam.
I znikam za drzwiami wielkiego budynku. Załatwienie wszystkiego zajmuje mi kilka minut. Jedyne co mi pozostało to spokojnie czekać na ogłoszenie odprawy. Siadam na jednym z miejsc pod ścianą i wyciągam książkę. Od dawna zabierałam się za przeczytanie ,,Jane Eyre", ale jakoś nie było czasu. Kto wie, może tak mnie pochłonie, że przeczytam ją dzisiaj całą.
Czytam i czytam co chwilę z coraz większym niepokojem spoglądając na zegarek. Nikt nic nie mówi o locie z New Delhi do Madrtu.
- Widzę, że pani też się denerwuje. - słyszę niski, lekko zachrypnięty, melodyjny głos. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z obecności mężczyzny siedzącego obok. Przyglądam się jego twarzy, jednak za nic nie umiem go skojarzyć. Jest naprawdę przystojny, na twarzy ma kilkudniowy zarost. Podnoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. O cholera. Są przepiękne. Czekoladowe z czarnymi i złotymi niteczkami. Pewnie wyglądam jak kretynka. Cielo, ogarnij się dziewczyno. Cielo, no właśnie. Tak naprawdę mam na imię Jyoti Indulekha Chopra, co znaczy Światło Księżyca. Moi rodzice byli kreatywni, prawda? Ale moja ciotka, siostra matki, z którą mam bardzo dobry kontakt mówi do mnie po prostu Cielo, czyli Niebo. Nie raz pytałam się dlaczego, a ona odpowiadała, że w swoim czasie się dowiem. Ale wracając do rzeczywistości...
- Tak. Bardzo się spieszę. - mówię skrępowana po chwili niezręcznej ciszy, którą spowodowałam. Mężczyzna uśmiecha się, po czym wraca do czytania gazety. 
- Lot do Madrytu opóźni się z powodu gęstej mgły nad miastem. Pasażerowie będą na bieżąco informowani o zaistniałej sytuacji. Przepraszamy. - słyszę komunikat i od razu się załamuję. Ręce zaczynają mi się pocić, a serce bije szybciej. Nie żebym panikowała, czy coś. No dobra, może trochę... Ale mam nadzieję, że rodzicom, bądź co gorsza Shahidowi nie przyjdzie do głowy, że postanowiłam uciec samolotem. To byłaby tragedia! Musiałabym mu po raz kolejny dać kosza przy tłumie ludzi. Jest mi go szkoda, ale uparł się na mnie jak Damon na Elenę, (to, ze jestem z Indii, nie oznacza, że nie oglądam Pamiętników Wampirów).
- Chyba się pani spóźni. - śmieje się, lecz uprzejmie mężczyzna siedzący obok.
- Mam nadzieję, że nie bardzo, bo to byłaby katastrofa. - oznajmiam z lekkim uśmiechem na twarzy. Wygrzebuję z torebki portfel i podchodzę do automatu, by kupić kawę. Boję się, że czeka mnie bardzo długi dzień, a może i noc. Kupuję kawę z ekstra dodatkiem cukru. Odwracam się i z impetem uderzam w coś, a raczej w kogoś. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą siedział pod ścianą stoi teraz naprzeciw mnie oblany kawą. Nie mogę dokładnie wyczytać emocji z jego twarzy, ale jest to coś pomiędzy wściekłością, a zażenowaniem.
- Przepraszam! - mówię wciąż zdruzgotana i  przygotowuję się na wiązankę niecenzuralnych słów skierowanych w moim kierunku. I przeżywam niemałe zdziwienie. Mężczyzna wybucha głośnym, radosnym śmiechem. Stoję przed nim jak słup soli, z szeroko otwartymi oczami, wciąż wystraszona. - Ale... - szepczę. 
- Gdyby widziała pani swoją minę. - wybucha niepohamowanym śmiechem. - Halo? - macha dłonią przed moją twarzą, jednak ja pewnie wciąż wyglądam jak idiotka. - Nic się nie stało. - dodaje spoglądając mi w oczy i śmiesznie poruszając brwiami, na co lekko się uśmiecham. - Pójdę się przebrać, a pani postawi mi kawę. 
- Dobrze. - mówię zakładając włosy za ucho. 
- Tak na marginesie, jestem Sergio. - wyciąga dłoń w moim kierunku.
- Cielo. - odpowiedziałam szybko ściskając jego rękę. Gdy Sergio odchodzi wciąż czuję przyjemne mrowienie na dłoni. Odprowadzam go wzrokiem dopóki nie znika za drzwiami męskiej toalety. Kupuję dwie kawy i wracam na miejsce. Po chwili przychodzi Sergio w nowej koszulce i z torbą na ramieniu. Na jego twarzy wciąż gości uśmiech.
- Tylko nie oblej mnie tym razem, bo to moja ulubiona koszulka. - oznajmia siadając obok i biorąc jedną z kaw. Kiedy wyciąga rękę zauważam jak koszulka opina się na jego umięśnionych ramionach.
- Postaram się. - parskam śmiechem upijając łyk gorącego napoju. - Skąd pochodzisz? Bo raczej z Indii nie jesteś.
- Tak, jestem Hiszpanem. Wracam do domu po krótkich wakacjach, a ty?
- Ja? Ja lecę zacząć nowe życie. - wzdycham wypuszczając powietrze z płuc. - A tak naprawdę to uciekam przed rodzicami, którzy wymusili na mnie ślub z gościem, którego nie kocham. - wzruszam ramionami.
- Trzymam za ciebie kciuki. - mówi uprzejmie. - Moment, ja cię chyba skądś znam. - mruczy po chwili uważnie mi się przyglądając. - Czy ty przypadkiem nie biegałaś wczoraj po mieście i robiłaś zdjęcia? Widziałem jak ludzie wołają za tobą, że na dorosłą kobietę to nie przystoi. - śmieje się nie spuszczając ze mnie wzroku. 
- Tak. - mówię szybko szeroko się uśmiechając. - To pewnie ja. Dlatego wyjeżdżam. Ludzie tutaj nie rozumieją, że kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat może robić coś innego, niż siedzieć w domu z gromadką dzieci i mężem.
- Rozumiem cię. Też długo byłem kawalerem. - wciąż się uśmiecha, jednak dostrzegam w jego oczach ból i smutek.
- Byłeś? Ożeniłeś się? - pytam starając się nie zwracać na to uwagi.
- Tak, ale... to długa historia. Nie chcę cię zanudzać. - odpowiada, a ja postanawiam nie drążyć dalej tematu. W końcu w ogóle się nie znamy. - Też robię zdjęcia, ale nie jakoś profesjonalnie. Jeśli masz ochotę, możemy zrobić razem coś fajnego. - dodaje widząc moje zakłopotanie. 
- Chętnie. - kiwam głową upijając kolejny łyk kawy. Odwracam się w drugą stronę i wyciągam z torby aparat. Oprócz ubrań jest to jedyna rzecz, którą postanowiłam zabrać. - Wczoraj ostatni raz wybrałam się na spacer po New Delhi i zobaczyłam szczegóły, których wcześniej nie zauważałam. - dodaję załączając aparat i pokazując Sergio zdjęcia. Każdemu z nich dokładnie się przygląda, a te najlepsze wynagradza ciepłym uśmiechem. 
- To jest piękne. - oznajmia widząc jedno ze zdjąć, na którym widnieje stary budynek mieszkalny z dwoma wieżyczkami, a zza jednej z nich nieśmiało wyglądało słońce. 
- Też mi się podoba. - uśmiecham się.
- Robisz coś w życiu, oprócz fotografii? - pyta.
- Nie, utrzymują, a raczej utrzymywali mnie rodzice. Wiele razy chciałam stać się samodzielna, iść do pracy, ale nie jest to tutaj łatwe. Zdarzyło się kilka razy, że wysłałam swoje prace na konkurs i wygrałam nagrodę pieniężną. Dzięki temu i pomocy ciotki mogę wyjechać. A ty, czym się zajmujesz?
- Jestem piłkarzem. - odpowiada dumny od razu się prostując.
- Pewnie za dobry nie jesteś, bo cię nie kojarzę. - mówię ze skwaszoną miną kręcąc głową. Czyżbym uraziła jego ego?
- Masz śliczną bluzkę, ale z kawą będzie ładniejsza. - uśmiecha się sztucznie przybliżając do mnie kubek kawy. Oboje wybuchamy śmiechem.
- Ej, ale serio mnie nie kojarzysz? - pyta ze smutną miną.
- Wybacz. Średnio interesuję się piłką nożną, ale muszę przyznać, że piłkarze mają niezłe ciała i chętnie zrobiłabym kilka zdjęć. - uśmiecham się. Sergio sięga do kraja koszulki, łapie ją  i lekko macha pokazując umięśniony brzuch, na co zaczynam się śmiać. Prawda jest taka, że jeszcze nigdy nie widziałam 'na żywo' nagiego mężczyzny. Nigdy się tez nie całowałam. Wiem, że w innych częściach świata jest to nie do pomyślenia, ale zawsze byłam uważana za dziwadło. Żaden chłopak też mi się na tyle nie spodobał, żebym mogła go pocałować.
- Bo się zarumienię. - mówię ukrywając na chwilę twarz w dłoniach. - Podobało ci się tutaj? Będziesz chciał wrócić? - pytam przestając się śmiać.
- Jak najbardziej. Indie są piękne. Chociaż według mnie najpiękniejszymi miejscami na świecie są Włochy i Szkocja. Mają swój urok i klimat. - mówi wciąż się uśmiechając.
- Zawsze chciałam zwiedzić Włochy. Zazdroszczę. - odpowiadam.
- Kiedyś cię tam zabiorę. - uśmiecha się szeroko, a ja nie mogę uwierzyć w jego słowa. Chcę odpowiedzieć, ale w tym momencie pojawia się informacja, że odprawa na lot do Madrytu się zaczyna. Wyrzucamy papierowe kubki po kawie i kierujemy się w stronę bramek.
~*~
Wchodzę na pokład samolotu, a serce, które dopiero niedawno uspokoiło się znów zaczyna bić jak oszalałe. Udało mi się! Nikt mnie już nie zatrzyma przed spełnianiem marzeń. Nie będę musiała być zależna od nikogo. Zacznę pracować, może wynajmę swoje mieszkanie i spróbuję profesjonalnie zająć się fotografią. Życie jest jednak piękne! Odwracam się do Sergio, który dumnym krokiem kroczy za mną.
- Gdzie siedzisz? - pytam. Hiszpan chowa komórkę i brodą wskazuje przedział, przy którym stoimy. 
- A ty? - macham mu biletem przed oczami. Kiedy w końcu udaje mu się dostrzec  numer miejsca uśmiecha się szeroko. Okazuje się, że siedzimy obok siebie. Zajmuję miejsce przy oknie, a Sergio zaraz obok. Czyżby Cielo miała motylki w brzuchu? We wszystkich filmach, główni bohaterowie, którzy się w sobie zakochują mają motylki w brzuchu. Ale znając życie zaraz będę musiała lecieć do toalety, bo złapałam jakiegoś wirusa, który miesza mi w żołądku.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. - wzruszam ramionami przygotowując się na zapewne interesujące pytanie, którym będę zakłopotana.
- Dlaczego przestawiłaś mi się jako Cielo? - uśmiecha się lekko.
- Hahaha. - parskam śmiechem. - Bo mam bardzo długie imię, którego nie lubię, a moja ciotka z Madrytu od zawsze mówi do mnie Cielo.
- Jak się naprawdę nazywasz?
- Nie powiem! Dowiesz się w swoim czasie. Muszę cię na to jednak przygotować. - odpowiadam i oboje zaczynamy się śmiać. Naprawdę świetnie się z Sergio rozumiemy. I bardzo się temu dziwię. Znam go zaledwie godzinę, a mam wrażenie, że znamy się od lat. Mamy identyczne poczucie humoru, dużo tematów do rozmowy, dyskusji czy do pośmiania się. Uwielbia fotografię, podróżuje po świecie, kocha zwierzęta, książki, kino niezależne i oczywiście piłkę nożną. Kto by pomyślał, że mam dużo więcej wspólnego z mężczyzną, z którym pierwszy raz w życiu (i pewnie ostatni) rozmawiam, niż z ludźmi, których znam całe życie. To wszystko uświadamia mi, jak moje dotychczasowe życie było fałszywe i nieprawdziwe! Dopiero teraz zacznę naprawdę żyć! Kiedy myślę o tym uśmiech schodzi mi z twarzy, a pojawia się zamyślenie i pewnie lekki smutek.
- Hej, co się stało? - pyta Sergio lekko szturchając mnie łokciem. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie. Po prostu za dużo myślę. - delikatnie się uśmiecham i spoglądam mu w oczy. Są przepiękne. Czekoladowe z czarnymi plamkami i złotymi niteczkami. Inne od oczu innych ludzi. Gdy na mnie spogląda mam wrażenie, że patrzy wgłąb mojej duszy, że doskonale wszystko rozumie i wie jak się czuję. 
Wyciąga rękę i delikatnie, lecz pewnie ściska moją dłoń spoczywającą na oparciu fotela. Moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz, zapiera dech w piersiach. Chcę, by mnie dotykał, by był obok. Przez cały ten czas Sergio lekko się uśmiecha, nie pozwala, bym choć na chwilę oderwała od niego wzrok. Dosłownie mnie hipnotyzuje. Czuję jak sucho robi mi się w ustach, jednak nie umiem wydusić z siebie słowa. Mój mózg jest zbyt pochłonięty mężczyzną obok. Kurwa, Cielo, co ty odpierdalasz?! Obudź się dziewczyno, ten facet jest zapewne żonaty, wraca właśnie z wakacji, widzicie się jeden, jedyny raz. Biorę głęboki wdech i powoli odsuwam dłoń od Sergio. Jestem naiwna, a on to wykorzystuje.
- Przepraszam, nie powinienem. - mówi cicho ze skruchą w głosie, a ja czuję nieprzyjemny ucisk w dołku. Nie wiem jak długo lecimy, ale na zewnątrz robi się coraz ciemniej, a ja czuję zmęczenie. Stewardessy zaczynają rozdawać przekąski i czerwone koce osobą, którym jest chłodno. W końcu jedna z nich, ta wyższa, o ognistorudych włosach podchodzi do nas. Proszę o koc i krakersy.
- Nie jest ci zimno? - pytam Sergio, który nie wziął koca.
- Mi? Zimno? Proszę cię, jestem Hiszpanem. - śmieje się cicho. Szczelnie okrywam się cała kocem i opieram głowę o siedzenie. Jest niewygodnie, ale dam radę. Zamykam oczy myśląc o tym, co stanie się za kilka godzin.
~*~
 Musiałam szybko zasnąć, bo czuję, że w jednej pozycji leżę, a raczej siedzę od kilku godzin. Boli mnie prawa ręka, tyłek i szyja. Otwieram powoli oczy i zdaję sobie sprawę z tego, że Sergio śpi z głową opartą na moim ramieniu. Czuję jego miętowy oddech na swoim obojczyku. I w tej chwili zaczynam żałować, że mam na sobie tylko jeansy i górną część sari, czyli różową, ozdobną bluzkę odkrywającą pępek. Zawsze chodziłam inaczej ubrana, ale teraz tego żałuję, bo ręka Sergio spoczywa na moim nagim brzuchu. Zamieram. Nie umiem oddychać i chyba zaczynam panikować.
- Proszę o zapięcie pasów. Przygotowujemy się do lądowania. - słyszę głos stewardessy, która przerywa ten wręcz intymny moment. Dziękuję ci! Uratowałaś mi życie, bo udusiłabym się jakbym jeszcze przez jakiś czas nie oddychała. Odsuwamy się od siebie jak poparzeni i zapinamy pasy. Sergio jest zdezorientowany, przeciera oczy i chyba nie wie co się dzieje. Nienawidzę latać samolotami, a lądować boję się chyba najbardziej. W dodatku człowiek się naogląda tego wszystkiego w telewizji. Kiedy stewardessa oznajmia, że wylądowaliśmy i możemy wychodzić od razu wstaję z miejsca. Chcę jak najszybciej wybiec na świeże powietrze. Łapię torebkę, wstaję i chcę  ruszyć przed siebie, jednak Sergio również wstaje. Przez brak miejsca między rzędami foteli stykamy się klatkami piersiowymi. Żeby móc spojrzeć Hiszpanowi w oczy muszę podnieść głowę. Znów spogląda na mnie w taki sposób, że nie mogę oddychać. Ludzie podnoszą się z miejsc i nie zwracając na nas uwagi wychodzą z samolotu. Sergio spuszcza wzrok z mojej twarzy i kładzie dłoń na mojej talii. Zastygam w bezruchu, nie mogę się ruszyć. Co on sobie wyobraża?! Mimo, że chcę, nie mogę się odezwać. Zaczyna zjeżdżać dłonią wzdłuż mojego ciała, w tym samym czasie się schylając. Nie wiem co się dzieje, nie mogę wydusić z siebie żadnego dźwięku! Przez cienki materiał spodni czuję dłoń Hiszpana, która teraz spoczywa na zewnętrznej części uda. Nagle Sergio wstaje i jakby nigdy nic idzie w stronę wyjścia. Spoglądam na niego zdezorientowana i widzę w jego dłoni torbę. Mimo złości na niego zaczynam się cicho śmiać i wychodzę na płytę lotniska, a później po odbiór bagażu. Nie mogę wybić sobie go z głowy. Jest pewny siebie i arogancji, ale za to uroczy i z poczuciem humoru. Nie umiem być na niego wściekła. Mam świadomość, że to była krótka, przelotna znajomość, i ze najprawdopodobniej już nigdy go nie zobaczę, ale nie zapomnę go. Z walizką na kółkach ruszam w stronę postoju taksówek przed lotniskiem. Po mgle, która podobno jeszcze parę godzin temu panowała nad Madrytem teraz nie było ani śladu. Powitało mnie poranne, piękne słońce, który wygląda zupełnie inaczej niż w Indiach. Unoszę rękę w stronę jednej z taksówek i przyspieszam kroku. W tym momencie czuję na dłoni znajomy dotyk. Nie mam pojęcia co się dzieje. Tracę równowagę, ale silne ramiona, w które jestem wtulona pewnie mnie przytrzymują. Całuje mnie. On mnie całuje! Czuję dotyk jego gorących warg na moich. Nie mogę oddychać. Znowu. Ten facet sprawia, że nie mogę oddychać! Już wiem dlaczego niektórzy sądzą, że miłość zabija. Jestem tego najlepszym przykładem. Silna dłoń Sergio spoczywa na moich nagich plecach. Jego dotyk dosłownie mnie piecze. Nie mam pojęcia, jak powinien wyglądać prawdziwy pocałunek, ale ten zapewne do nich należy. Delikatny dotyk ust zamienił się w coś bardziej natarczywego, zachłannego. Nie mam nic przeciwko. W jego ramionach czuję się bezwładna i wiotka, ale bezpieczna. Sztywnieję, kiedy jego język dotyka moich ust. Serce podskakuje mi do gardła. nie wiem co robić! Odruchowo lekko rozchylam wargi, a on powoli wsuwa język w moje usta. Kolana uginają się pode mną i mam wrażenie, że zaraz upadnę, ale Sergio przycisnął mnie pewnie do siebie. Zaraz zemdleję! Albo umrę przez niego! Jak ja mam oddychać? A no, w sumie to mam jeszcze nos, ale nie dam rady. Nie mam siły. Gdy mój brzuch dotyka jego torsu... to już jest za dużo. Jego koszulka specjalnie lekko się podwinęła, by zadać mi ostatni cios. Serce wyskoczy mi z piersi i umrę. Będę miała na nagrobku wyryte: ,,Cielo - dziewczyna, która zginęła śmiercią męczeńską podczas pocałunku". Za dużo myślę! Matko, czy wszyscy podczas pocałunku tyle myślą? I jak na zawołanie nie czuję nic. Nie czuje silnych ramion Sergio, nie czuję jego języka w sobie, ani... nie czuję już jego. Otwieram oczy kompletnie zdezorientowana i tak naprawdę załamana. Hiszpan jest już kilka metrów ode mnie. Odwraca się, ma na sobie czarną, skórzaną kurtkę i lekko się uśmiecha zostawiając mnie samą.

Od autorki:  No to za nami pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się podoba. Muszę Wam niestety powiedzieć, że jest to jedyny taki lekki, wręcz trochę naiwny post. Od bardzo dawna czeka na opublikowanie, tak więc, oto on. Bardzo dziękuję za przemiłe komentarze pod prologiem, na sercu od razu robi się cieplutko. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.