Obok obojętni,
co dzień się mijamy.
Na co nam ta walka ? Lęki, które mamy ?
Rzeczywistość będzie,
jaka tylko zechcesz.
Kogo miałeś obok,
zapamiętaj...
co dzień się mijamy.
Na co nam ta walka ? Lęki, które mamy ?
Rzeczywistość będzie,
jaka tylko zechcesz.
Kogo miałeś obok,
zapamiętaj...
{muzyka}
~*~
Życie nigdy mnie nie oszczędzało. Zaraz po narodzinach zostałam oddana do 'okna życia' w ośrodku, które prowadziły siostry zakonne. Nigdy nie chciałam odnaleźć biologicznych rodziców, nie byli mi potrzebni do szczęścia. To, że mnie oddali doskonale świadczyło o tym, jakimi ludźmi byli. Wychowały mnie siostry zakonne, które traktuję jak rodzinę i niczego nie żałuję. To dzięki nim wyrosłam na odpowiedzialną i rozsądną kobietę. Nie świadczy to jednak o tym, że nie chodziłam na imprezy, nie spotykałam się z chłopakami, nigdy nie zapaliłam papierosa. Robiłam to wszystko i teraz tego żałuję. Mając zaledwie dziewiętnaście lat związałam się z dziesięć lat starszym mężczyzną. Nie była to miłość, tylko zauroczenie. Gdy teraz o tym myślę, nie mogę uwierzyć jak bardzo naiwna byłam. Ledwie po pół roku znajomości przeprowadziłam się do niego, zaczęłam z nim sypiać i dosłownie się od niego uzależniłam. Podziwiałam go za wszystko co robił, może dlatego, że nigdy nie miałam ojca? Nie miałam kogoś kto ostrzegałby mnie przed chłopakami, kto byłby dla mnie wzorcem. Oczywiście siostry nie raz rozmawiały z nami o seksie przedmałżeńskim, o narkotykach i innych tego typu sprawach, ale były to dosłownie wykłady, które wszyscy mieli gdzieś po pięciu minutach. Podziwiałam go za wszystko co robił. Za to, że pracował, był biznesmenem, chodził w dobrze skrojonych garniturach, z teczką w ręce. Wynajmował cudowny apartament z basenem na balkonie w wieżowcu, miał cudowny brytyjski akcent i wyczyniał nieziemskie rzeczy w łóżku. Gdy teraz o tym myślę robi mi się niedobrze, zaczyna boleć mnie brzuch i mam ochotę zwymiotować. Po roku, można by powiedzieć... związku, uderzył mnie po raz pierwszy. Przyszedł z pracy, bardzo zdenerwowany, a ja zrobiłam rosół, zamiast barszczu! Oczywiście, że mnie przepraszał. Klękał przede mną, obejmował moje nogi, płakał jak małe dziecko i przepraszał. Wtedy go kochałam. Zrobiłabym dla niego wszystko, dosłownie... więc mu wybaczyłam. Kilka miesięcy później, w jego trzydzieste urodziny dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam bardzo młoda, miałam zaledwie dwadzieścia lat, ale bardzo się z tego ucieszyłam. Byłam gotowa stworzyć prawdziwą rodzinę. Powiedziałam mu o tym, miałam nadzieję, że ucieszy się tak samo jak ja... ale przeliczyłam się. Po raz drugi mnie uderzył, ale po raz pierwszy pobił. Pobił mnie tak, że wylądowałam w szpitalu i straciłam dziecko. Gdy teraz o tym mówię, nie płacze. Przez niego przestałam płakać, po prostu nie umiem. Nie działają na mnie wspomnienia, melodramaty, czy krzywda ludzka. Tak, jest mi smutno, współczuję, ale nie płaczę. Tamtego dnia zepsuł mnie. Sprawił, że utworzyła się we mnie blokada emocjonalna. Tamtego dnia, to on wezwał karetkę, ale zmyślił bajeczkę, że bandyci chcieli mnie okraść, a ja nie chciałam oddać torebki. Całymi dniami siedział przy moim łóżku, płakał, przepraszał, a ja jak głupia znów mu wybaczyłam. Nie mogę uwierzyć jaka głupia byłam! Zagroziłam, że odejdę, ale przekonał mnie, bym dała mu jeszcze jedną szansę. A ja, kretynka tak zrobiłam! I pożałowałam tego. Bił mnie regularnie przez następne dwa lata... ale to wszystko stare dzieje. Teraz mam dwadzieścia cztery lata, mieszkam w Mediolanie, jestem niezależna i studiuję historię sztuki. Mimo przeszłości staram się cieszyć teraźniejszością i z uśmiechem patrzeć w przyszłość, ale... czasami jest to niemożliwe. Każdego dnia boję się, że on mnie znajdzie, że przeszłość mnie dogoni.~*~
~*~
Nie mam pojęcia kiedy ostatnio gdzieś wyszłam. Całymi nocami siedzę nad pracą magisterską, a za dnia pracuję jako kelnerka i mam praktyki w Gallerie di Piazza Scala. Nie mam czasu dosłownie na nic. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu obronię pracę magisterską i będę mogła pracować w muzeum bądź galerii sztuki. Kocham to co robię. mam zrobiony kurs, dzięki któremu mogę odrestaurowywać dzieła sztuki, mogę oprowadzać wycieczki po muzeach... życie jest jednak piękne! Wstaję o godzinie szóstej rano, robię sobie płatki, ubieram się i wychodzę na autobus. Dostałam się do grupy, która odrestaurowuje katedrę Santa Maria Delle Grazie. Wchodzę do autobusu i pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy jest młoda matka z dzieckiem na kolanach. Od razu czuję nieprzyjemny ucisk w dołku, ale odwracam wzrok. Nie chcę się nad sobą użalać, było minęło. Cierpiałam, a teraz jestem silna. Po kilkunastu minutach autobus zatrzymuje się na moim przystanku. Wysiadam nie oglądając się za siebie. Po prostu idę. Patrząc pod stopy przez przypadek uderzam w kogoś. Nie mam siły podnieść głowy, spojrzeć na tą osobę i słuchać obelg.
- Nic się pani nie stało? - pyta nieznajomy, ale ja tylko kręcę głową i idę dalej. Idę tak długo ze spuszczoną głową aż docieram do katedry. Dopiero gdy wchodzę do środka głęboko oddycham i rozglądam się dookoła. Kolejny, taki sam dzień mojego życia. Tak, cieszę się z niego, ale nic się u mnie nie dzieje. Każdy dzień jest taki sam...
Wzięłam narzędzia, założyłam odzież ochronną i weszłam na drabinę, by dokończyć odnawianie jednego z fresków. Od dziecka kochałam sztukę. Interesowałam się renesansem, nie mogłam pojąć jak można być tak genialnym jak Leonardo Da Vinci czy Michał Anioł. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jakieś ich dzieło traciłam głos, byłam pełna podziwu i wiedziałam, że chcę się o nich uczyć, chcę, by muzeum stało się moim drugim domem. Sama jestem rzeźbiarką, co prawda początkującą, ale wydaje mi się, że umiem to robić.
- Vittoria! Jutro dokończymy, zaczyna się ściemniać! - słyszę głos mojego szefa. Odwracam się w stronę okien i widzę, że robi się ciemno. Nie mogę uwierzyć, że znów minął cały dzień. Siedziałam tu cały czas, nie licząc przerwy na obiad. Właśnie tak mijają mi dni, nie licząc weekendów, kiedy chodzę do pracy, do baru 'Estasi'. Pakuję swoje rzeczy, żegnam się ze wszystkimi i wychodzę. Boli mnie głowa, potwornie. Jest mi niedobrze, jestem zmęczona. Dopiero teraz czuje ostry, przeszywający moje ciało ból w plecach, szczypią mnie oczy od ostrego światła w katedrze. Kiedy podjeżdża autobus wyciągam z torebki portfel. Świetnie! Nie mam żadnych drobnych... Spoglądam na ulicę. Nie dam rady przejść prawie pięciu kilometrów pieszo, o tej godzinie, z takim bólem. Biorę głęboki oddech i wchodzę do autobusu, który jest praktycznie pusty. W końcu to dopiero drugi przystanek po drodze, ale mogę spokojnie usiąść. Zajmuje miejsce na końcu autobusu, staram się rozprostować plecy, jednak czuję okropny ból. Pojazd rusza, a ja robię się okropnie senna. Chcę jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym, miękkim łóżku, przykryć się kołdrą i zasnąć. Opieram głowę o szybę i zamykam oczy. Autobus zatrzymuje się na kolejnym przystanku. Nie otwierając oczu czuję, że ktoś siada obok mnie. Ja pierdole! Jest tyle innych, wolnych miejsc, a ten ktoś musiał usiąść akurat obok. Powoli otwieram jedno oko, potem drugie i widzę mężczyznę z telefonem w ręku, najprawdopodobniej piszącego sms. Spogląda na mnie i lekko się uśmiecha, ale nie odwzajemniam gestu tylko znów zamykam oczy. Po kilku minutach słyszę gdzieś w oddali męski głos mówiący: ,,Bilet poproszę". Serce zaczyna mi szybciej bić. Cholera jasna! Akurat o tej godzinie?! Jęczę cicho i przykładam z grymasem na twarzy czoło do szyby.
- Poproszę bilety. - mówi beznamiętnym tonem i spogląda na mnie spod przymrużonych oczu.
- No... właśnie. - wymuszam na twarzy lekki uśmiech. Mam pustkę w głowie, nie wiem jak się wykręcić!
- Ja mam dwa, za nas. - nagle słyszę niski, melodyjny głos mężczyzny siedzącego obok, który wyciąga w kierunku kanara dwa bilety. Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczyma.
- Nie musiał pan. - prycham, gdy kanar odchodzi.
- Musiałem. - uśmiecha się szeroko. - Wisi mi pani kawę. - dodaje wciąż się szczerząc. Ma idealnie białe, proste zęby i urocze kurze łapki przy oczach.
- Nie wydaję mi się. - odpowiadam szybko i idę w stronę drzwi. Autobus zatrzymuje się i wysiadam na swoim przystanku. Wyciągam z torebki zapalniczkę i paczkę papierosów. Palę od dnia, w którym on pierwszy raz mnie uderzył. Wiem, że to niezdrowy nałóg, ale co poradzę, że się przyzwyczaiłam, albo po prostu uzależniłam?
- To niezdrowe. - upuszczam zapalniczkę, zagryzam wargi i odwracam się do mężczyzny idącego za mną. Podnoszę zapalniczkę i uśmiecham się sarkastycznie.
- Nie twoja sprawa. - warczę i odpalam papierosa.
- Już jesteśmy na ty? Szybka jesteś. Fernando, a ty? - mówi wyciągając rękę w moim kierunku.
- Niezainteresowana. - syczę i zaciągam się papierosem. Czuję jak dym wypełnia moje płuca i od razu się uspakajam, a ból w kręgosłupie trochę słabnie.
- Wredna jesteś. Ja cię tu ratuję przed płaceniem kary, a ty się tak do mnie odzywasz. - odpowiada karcącym tonem, przez co znów czuję się jak dziecko. Niech ten cały Fernando się ode mnie odczepi!
- Czego do jasnej cholery chcesz?! - unoszę głos stając w miejscu i mordując mężczyznę wzrokiem. On zaciska usta powstrzymując się przed wybuchem śmiechu. Denerwuje mnie to jeszcze bardziej.
- Kawy. - wzrusza lekko ramionami uroczo i niewinnie się uśmiechając. Jęczę tupiąc nogą i zaciskając pięści. Zawsze tak robię, gdy się denerwuję. - To było urocze. - dodaje spoglądając mi w oczy. Działa mi na nerwy!
- Jestem zmęczona, obolała godzinami pracy i w dodatku teraz wkurzona przez ciebie! Wypchaj się z tą kawą! - krzyczę, biorę bucha i znów idę w stronę domu.
- To w takim razie może do ciebie? Położysz się, a ja zrobię sobie kawę, a tobie masaż. Mam magiczne paluszki. - śmieje się doganiając mnie. Idzie teraz przodem do mnie i wesoło macha głową. Spoglądam w bok i widzę, że akurat przechodzimy obok jednej z małych knajpek otwartych całą noc.
- Dobra, chodź na kawę! - warczę i wchodzę do środka, a on idzie za mnę wciąż się uśmiechając. Mam ochotę zmyć mu z twarzy ten wkurzający uśmieszek. Składam zamówienie, siadam przy stoliku obok okna i zakładam ręce na piersi. Szybko tupię jedną nogą chcąc jak najszybciej się stąd zmyć. I w tej chwili uświadamiam sobie, że przecież nie mam przy sobie drobnych! Wytrzeszczam oczy, a po chwilę biję się już po czole otwartą dłonią.
- Ty! - nagle mnie oświeciło. - Ty cwany jesteś. - uśmiecham się półgębkiem.
- Ja? Nie wiem o czym mówisz. - opiera się o krzesło, a w jego oczach widzę tańczące ogniki.
- Wiedziałeś przecież, że nie mam kasy przy sobie i perfidnie to wykorzystałeś. - oznajmiam. W tym momencie starsza, czarnoskóra kobieta podaje nam dwie kawy. Fernando wyciąga z tylnej kieszeni portfel i płaci kobiecie za zamówienie.
- Teraz wisisz mi dwie. - odpowiada wzruszając ramionami i uśmiechając się szeroko. Nie pozostaje mi nic innego, jak parsknąć śmiechem.
Od autorki: Przechodząc do Athleti Fernando trochę mi pokrzyżował plany co do tej historii, no ale, nagnijmy trochę rzeczywistość. Osobiście rozdział nawet mi się podoba, nie jest zły. Ale muszę powiedzieć, że jestem zawiedziona ilością komentarzy... pod prologiem 14, wyświetleń 1 rozdziału 257, a komentarzy 9... Mam nadzieję, że tutaj będzie więcej. Kiedy macie ferie? Ja muszę czekać do lutego... no nic. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!